Na czele listy zwrotów, które powinny zniknąć z języka angielskiego, przygotowywanej rokrocznie przez jedną z amerykańskich uczelni, znalazł się w tym roku „fiskalny klif”. Mimo że zwykle poprawianie języka nie przynosi efektów, tym razem ma szansę się udać – „fiskalny klif” zniknął siłą rzeczy wraz z końcem roku. Jednak problemy, które za nim stały, będą prześladować rynki przez większą część 2013 roku.

Skromny sylwestrowy kompromis

Główny indeks amerykańskiej giełdy S&P500, na wieść o rodzącym się porozumieniu między republikanami a prezydentem oraz w dniu jego zawarcia, urósł o 4,5% i znalazł się na poziomie najwyższym od grudnia 2007 roku. Zaledwie 7% dzieli amerykańską giełdę od szczytów wszech czasów z października 2007. Czy jednak uniknięcie fiskalnego klifu jest dostatecznym powodem, by kierować myśli ku kolejnym rekordom? Moim zdaniem nie. Wprawdzie jestem jak najdalszy od prognozowania czarnych scenariuszy dla amerykańskiej gospodarki, jednak uważam, że rynek zbyt optymistycznie podchodzi do problemu amerykańskiego zadłużenia. Zawarty zaś w sylwestrową noc kompromis był możliwy tylko dlatego, że tak naprawdę niczego jeszcze nie przesądza.

Przypomnijmy, co właściwie uzgodniono. Dotychczasowe stopy podatkowe dla osób zarabiających poniżej 400 tys. dolarów rocznie zostały utrzymane. Najbogatsi natomiast zapłacą więcej, co w połączeniu z likwidacją ulgi w podatku od wynagrodzeń (dla wszystkich) przyniesie w ciągu 10 lat 600 miliardów dolarów. W kwestii redukcji wydatków nie doszło jednak do porozumienia – cały temat został odsunięty na przyszłość. Z tego powodu deficyt w 2013 roku ma sięgnąć aż 900 miliardów, czyli prawie 6% amerykańskiego PKB. To ciągle zdecydowanie zbyt dużo, by można było spać spokojnie. Przy tym tempie zadłużania się w przeciągu dekady Stany Zjednoczone mają szansę naprawdę zbankrutować. Zwłaszcza że do tej pory wydatki są sztucznie zaniżane przez bardzo niskie koszty obsługi długu.

Deficyt będzie rósł

Do istniejących problemów dołożą się także rosnące koszty świadczeń społecznych, ze względu na postępujące przechodzenie na emeryturę osób z wyżu powojennego. Biuro Budżetowe Kongresu (CBO) ocenia, że w latach 2012-2021 wydatki na program opieki medycznej dla osób starszych i niepełnosprawnych wzrosną z 550 miliardów dolarów rocznie do 940 miliardów. Dodatkowe dochody uzyskane z sylwestrowej podwyżki podatków starczą na zaledwie 8% dodatkowych kosztów, które wygeneruje w najbliższych 10 latach tylko ten jeden program federalny. Reszta potrzebnych środków musi pochodzić z innego źródła – kolejnych podwyżek podatków lub redukcji wydatków. Trzecia (równie trudna) droga to ograniczenie przysługujących seniorom uprawnień.

Jedyną sprawą, wokół której można liczyć na jakiś kompromis, są wydatki zbrojeniowe. USA wydaje w tej chwili na ten cel około 700 miliardów rocznie, co uwzględniając inflację, przekracza kwoty oddawane do dyspozycji Pentagonu w trakcie wojny w Wietnamie. Jest to więcej niż wydaje na wojsko cała reszta świata. Jednak cięcia w tej sferze są politycznie bardzo trudne, gdyż budżet obronny rośnie nieprzerwanie od 2001 roku i niezależnie od tego, kto zasiada w Białym Domu. Widać więc, jak poważne są problemy finansów publicznych w USA. Wysoki już w tej chwili deficyt (w 2013 roku na tym samym poziomie, co zmagająca się z kryzysem Hiszpania), przy obecnym stanie prawnym będzie się jeszcze powiększał.

Powtórka „klifu” już w marcu

Jakie to ma znaczenie dla rynku akcji? W długim terminie liczyć się będzie to, jaki będzie charakter fiskalnego dostosowania. Przyszłość amerykańskich korporacji byłaby dużo mniej różowa, gdyby podatki znacząco wzrosły – oznaczałoby to bowiem mniejsze zyski dla akcjonariuszy oraz wolniejsze tempo rozwoju gospodarki, obciążonej rozrośniętym sektorem publicznym. W krótkim okresie liczyć się będzie jednak przede wszystkim co innego – ciągle nie ma bowiem pewności, czy problem w ogóle zostanie przez amerykańską klasę polityczną rozstrzygnięty.

Polaryzacja stanowisk już sięgnęła zenitu przy sprawie fiskalnego klifu. Porozumienie wprawdzie nastąpiło, ale nie wypracowali go główni antagoniści (przywódca republikanów w Izbie Reprezentantów i prezydent Obama) tylko szef mniejszości senackiej z wiceprezydentem. Najważniejsi decydenci nie chcieli sobie bowiem splamić rąk kompromisem, który i tak obie strony uważają za zbyt daleko idący. Zdolność do porozumienia będzie poddana testom bardzo szybko. Już w marcu powróci problem amerykańskiego limitu zadłużenia, który musi zostać podniesiony, by móc realizować budżet zgodnie z zaplanowanym na ten rok deficytem.

Wymaga to jednak zgody Kongresu, w tym Izby Reprezentantów, gdzie większość mają republikanie. Prezydent Obama zapowiedział, że w ogóle nie podejmie negocjacji, a republikanie za każdego dolara nowego długu domagają się uchwalenia dolara przyszłych cięć budżetowych. Jak tylko radość po zawartym porozumieniu minie, trudne negocjacje znów więc rozhuśtają rynki. Będzie zatem moim zdaniem okazja, by amerykańskie papiery kupić taniej niż obecnie.

Maciej Bitner