Kryzys spowodował, że obywatele poszczególnych państw Unii wyraźnie zbiednieli, a mimo to coraz większą część wypracowanych przez siebie pieniędzy oddają państwu.
Czy dlatego, że przekonani są, iż urzędnicy wydadzą je z większym pożytkiem? A może po prostu dlatego, że coraz więcej osób w trudnej sytuacji oczekuje pomocy od państwa, więc aparat władzy – próbując tym oczekiwaniom sprostać – coraz bardziej zwiększa obciążenia obywateli, powodując tym samym, że są jeszcze biedniejsi i jeszcze większa ich część oczekuje pomocy, bo sama nie jest już w stanie sobie pomóc. Jakkolwiek jest, unia 27 krajów oddala się od liberalizmu.
Dane Eurostatu nie pozostawiają w tym względzie cienia wątpliwości. W 2007 r., a więc jeszcze przed wybuchem kryzysu, obywatele Wspólnoty oddawali państwu w formie różnego rodzaju obciążeń podatkowych przeciętnie 41,9 proc. wypracowanego PKB, w roku 2011 było to już 45,6 proc. Najszybciej skręcają w lewo kraje strefy euro, choć wydaje się nam, że tam gospodarka wolnorynkowa zakorzeniona jest najbardziej. Otóż nie jest, rynek coraz bardziej jest wypychany przez aparat państwowy. W 2007 r. fiskus w strefie zabierał obywatelom przeciętnie 42,2 proc. PKB, obecnie już 46 proc.
Zarówno przed kryzysem, jak i kilka lat po jego wybuchu krajem, w którym ludzie najbardziej wierzą, iż państwo lepiej wyda zarobione przez nich pieniądze, niż uczyniliby to oni sami, jest Dania. Aż 48,5 proc. wypracowanego PKB rozdysponowywali tam w 2007 r. urzędnicy, obecnie udział państwa w rozdziale PKB wzrósł jeszcze bardziej, do 54,5 proc. Podobnie dzieje się we Francji, w której wydatki państwa, a właściwie całego sektora finansów publicznych, wzrosły z 48,4 do 52 proc. Tym samym tropem podąża Finlandia – wzrost z 44,7 proc. do 51,2 proc. Ale już Szwecja, tradycyjnie uważana za bardzo lewicową, jakby się w swojej lewicowości zatrzymała. Państwo wydawało tam przed kryzysem 47,8 proc. PKB i nic się w tej kwestii po kryzysie nie zmieniło.
Wielką woltę z kraju liberalnego w etatystyczny wykonała Irlandia. Jeszcze kilka lat temu uważana wręcz za symbol gospodarki liberalnej, z wydatkami państwa na poziomie zaledwie 31 proc., obecnie powierza mu aż 40,9 proc. PKB. Podobnie stało się w Hiszpanii, w której sektor publiczny wydawał zaledwie 33,8 proc. Obecnie wskaźnik ten skoczył do 40 proc. Nie jest nawet ostoją liberalizmu Wielka Brytania. Już przed kryzysem udział wydatków publicznych w PKB wcale nie był na Wyspach niski, wynosił bowiem 41 proc. PKB. Teraz jest oczywiście jeszcze wyższy – 45,9 proc.
Są też, choć nieliczne, przykłady krajów, które usiłowały podążać w odwrotną stronę. Należą do nich Węgry. Przed kryzysem sektor publiczny wydawał tam aż 45,1 proc. zarobionych przez obywateli pieniędzy. Obecnie poziom wydatków publicznych zmniejszył się do 43,7 proc. Gospodarka węgierska nie radzi sobie jednak najlepiej, niewykluczone więc, że obciążenia dla społeczeństwa zostaną wkrótce podniesione.
Polskę celowo zostawiłam na koniec. Każdy rodak gotów jest sypnąć przykładami ilustrującymi tezę, że rząd Platformy i PSL, jeśli kiedykolwiek przejawiał skłonności liberalne, to dawno już się ich pozbył. Progi podatkowe zamrożone, część ulg na dzieci skasowana, w zeszłym roku podniesiona stawka VAT, rosnąca akcyza. Obciążenia rosną w tempie zauważalnym nawet dla przeciętnego obywatela. Ale wyraźnie nie dostrzega ich Eurostat. Według tego unijnego GUS Polska... stoi w miejscu. W 2007 r. cały sektor publiczny wydawał 37,3 proc. wypracowanego przez nas PKB i w roku 2011 jest dokładnie tak samo. Przed kryzysem z kolei aż jedenaście spośród 27 państw zabierało swoim obywatelom mniej niż nasze (Cypr, Słowenia, Czechy, Hiszpania, Bułgaria, Słowacja, Irlandia, Rumunia, Łotwa, Litwa i Estonia), obecnie już tylko sześć (Słowacja, Estonia, Litwa, Łotwa, Bułgaria i Rumunia). Wygląda więc na to, że na tle innych krajów unijnych nam się akurat poprawiło. Jaka szkoda, że trudno to odczuć.