Końcówka ubiegłego tygodnia upłynęła pod znakiem kolejnego szczytu szefów państw i rządów krajów Unii Europejskiej.
Tym razem poświęconego unii bankowej. O co w niej chodzi, wiedzą już chyba wszyscy: o stworzenie jednolitego nadzoru nad sektorem bankowym w całej Unii Europejskiej (a przynajmniej w strefie euro, dla nas ta różnica to jeden z ważniejszych aspektów dyskusji), jednolitego mechanizmu gwarantowania depozytów i jednolitego sposobu radzenia sobie z bankami w tarapatach.
Nasze stanowisko było do tej pory dość jasne: unia bankowa to kiepskie rozwiązanie, bo powoduje, że nadzór skupia się na „czapach” międzynarodowych grup bankowych. Ich filie w państwach goszczących, takich jak Polska, miałyby być nadzorowane przede wszystkim na poziomie unijnym, a nie przez nadzory krajowe. Oznaczałoby to utratę kontroli krajów nad bankami.
W ubiegłym tygodniu pojawiły się jednak dwie wypowiedzi, które komplikują ten jednowymiarowy obraz. Premier Donald Tusk po zakończeniu unijnego szczytu stwierdził, że Polska wejdzie do unii bankowej, jeśli będzie korzystna dla naszego kraju. A prezes NBP Marek Belka już kilkanaście godzin przed szczytem mówił, że unia bankowa „będzie korzystna dla całej Unii Europejskiej, w tym także Polski”. Nic więc dziwnego, że dla zagranicznej prasy Polska stała się jednym z krajów, które pozytywnie myślą o unii bankowej.
U nas z kolei głośno było o wypowiedzi premiera Czech Petra Necasa sprzed szczytu UE, że unia bankowa w obecnym kształcie jest nie do zaakceptowania. Czesi, którzy mają za sobą kolosalny, jak na niewielkie rozmiary kraju, kryzys bankowy z drugiej połowy lat 90., nie chcą się zrzucać na pokrywanie strat ponoszonych przez instytucje kredytowe w innych państwach UE.
Nie zapominajmy o aktywności kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Jak zwraca uwagę „The Wall Street Journal”, już w piątek mówiła ona o tym, że nie będzie żadnej „wstecznej rekapitalizacji”, czyli dorzucania pieniędzy krajom, których banki już się „rozłożyły”. Niemcy tak czy inaczej będą głównym dostarczycielem gotówki na ratowanie instytucji w kłopotach, więc ich głos w sprawie finansowania ma kolosalne znaczenie. Szczególnie dobrze był słyszany w Hiszpanii i Irlandii. Ten pierwszy kraj będzie zapewne pierwszym dużym beneficjentem unii bankowej, bo to jego instytucjom brakuje kilkudziesięciu miliardów euro. Irlandczycy z kolei liczą na to, że uda się odzyskać choć część pieniędzy włożonych w ratowanie banków z pierwszej fazy kryzysu. Irlandzka prasa miała powody do satysfakcji po spotkaniu premiera Endy Kenny’ego z Merkel, bo Niemka miała zapewnić Irlandczyka, że on akurat na „wsteczną rekapitalizację” może liczyć. Tyle że rzecznik niemieckiej kanclerz dwa dni później powiedział podobno w Berlinie, że nie będzie absolutnie żadnych wyjątków.
Trudno się zorientować, o co chodzi. Sprawa jest zupełnie jasna – o pieniądze. Tylko że tym razem w zrzutce możemy uczestniczyć i my. Tyle, że akurat nasz system bankowy ma się całkiem nieźle.