Dyskusja wokół Amber Gold dość szybko zaczęła zmierzać w stronę wypowiadania stwierdzeń oczywistych albo banalnych. Jedną z głównych tez, która praktycznie zdominowała myślenie o Amber Gold, jest stwierdzenie, że afera pokazała słabość państwa i że państwo nie zadziałało.
To oczywiście jest prawda – zareagował nadzór finansowy, ale sprawa nie miała dalszego ciągu, bo prokuratura nie zajęła się zawiadomieniami. Na dodatek najwyraźniej sądy również nie wypełniły swoich zadań do końca.
Jednak ze stwierdzenia, że państwo nie zadziałało, niewiele wynika. Może postępowania, które zostały wszczęte i w prokuraturze, i w sądach, na jakiś czas zwiększą czujność przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Jednak potem wszystko wróci do normy.
Najlepiej świadczą o tym decyzje, jakie podjął zwołany specjalnie Komitet Stabilności Finansowej. Niektóre z rekomendacji brzmią wręcz zabawnie – choćby ta, aby upowszechniać w mediach informacje o publikowanej przez KNF liście ostrzeżeń publicznych. Bo czy to znaczy, że państwo będzie płacić za publikację tej listy? Czy też może wystarczy sam adres internetowy? Inne zalecenia wyglądają wręcz złowrogo. Mam na myśli tę o wzmożonych kontrolach podmiotów, które na tej liście się znajdą. Generalnie bowiem status listy ostrzeżeń publicznych jest dość niejasny, można ją wręcz uznać za autorską, niepopartą żadnymi przepisami inicjatywę KNF. Czy jeśli jakieś inne podmioty publiczne stworzą sobie podobne zestawienia, też będą one podstawą do nasyłania kontrolerów na firmy? No i przeraża mnie ta oficjalna dowolność państwa w wyznaczeniu celów służbom, których działanie jednak powinno wynikać z określonych przepisów. To jakby deklaracja wprost, że na każdego można nasłać kontrolerów, i to bez podstawy prawnej.
O tym, czy to może być niebezpieczne, niech świadczy to, że swego czasu na liście ostrzeżeń widniał hurtowy rynek rolny w podwarszawskich Broniszach. Powodem, dla którego został tam umieszczony, było bodajże to, że swego czasu instytucja ta miała w nazwie słowo „giełda”, co było sprzeczne z nowo obowiązującymi w tamtym czasie przepisami.

Dajemy się nabierać, bo sami tego chcemy. Lepiej zainwestować trochę czasu i dowiedzieć się czegoś o firmie, niż inwestować w ciemno pieniądze

Na dodatek narzekanie, że państwo nie zadziałało, jest mydleniem oczu. Sugeruje to bowiem, że państwo powinno zawsze działać. Jak powiedziała moja redakcyjna koleżanka, powinno ono zagwarantować, że jeśli klient wejdzie do zarejestrowanej zgodnie z prawem spółki, to będzie miał pewność, że nie zostanie oszukany. Tymczasem nie ma takich państw, które zawsze działają i w których nie ma oszustw czy afer. Owszem, jedne są bardziej sprawne, inne mniej, jednak afery zdarzają się wszędzie. I będą się zdarzać. Aby ich uniknąć bowiem, potrzebny byłby taki stopień kontroli biznesu i społeczeństwa, o którym totalitarni tyrani XX w. mogli tylko pomarzyć.
Innym banałem, który przewijał się w sprawie Amber Gold, było stwierdzenie, że afery nie byłoby, gdyby było stosowane prawo. To stwierdzenie jest tak prawdziwe, że aż bezsensowne. Można je odnieść do wszystkiego i wszędzie będzie trafne – czy to do wypadków drogowych (prawo nakazuje przy kierowaniu zachowywać należytą uwagę), czy to do powodzi (prawo mówi, że wały przeciwpowodziowe powinny być utrzymywane w należytym stanie, a terenów zalewowych nie można zabudowywać). Jednak tak się składa, że ułomne jest nie tylko prawo, lecz także ludzie, którzy mają je stosować. A niektórzy, co tu dużo kryć, wręcz nie zamierzają go stosować.
Nie da się ukryć, że najlepszym sposobem na uniknięcie tego typu afer jest zachęcenie Polaków, aby zanim zainwestują, próbowali się czegoś o danej firmie i jej produktach dowiedzieć. Informacja to najlepsza broń konsumentów. Sądzę, że wiele tysięcy Polaków szukało wiedzy na temat Amber Gold i dotarło do niej, dzięki czemu uniknęło straty. Ci zaś, którzy albo nie szukali, albo uznali, że informacje im dostępne są niewiarygodne, stracili. To zaś pokazuje, że opłaca się zainwestować i czas, i trochę pieniędzy, aby później nie mieć problemu z inwestycjami.