Z pewnością najpoważniejszym argumentem przeciw istnieniu przedsiębiorstw publicznych (państwowych i samorządowych) jest zagrożenie polityzacją. Jest to zagrożenie całkowicie realne i niesie niebezpieczeństwo nieefektywnego działania.
W rynkowej gospodarce dość szybko zresztą materializuje się ono finansowymi perturbacjami. Oczywiście jeżeli przedsiębiorstwo publiczne działa w konkurencyjnym otoczeniu, a ceny na jego wyroby nie są ustalane specyficznymi czynnikami. Tak więc możemy oczekiwać, że np. państwowa fabryka samochodów kierowana przez niekompetentnych menedżerów z politycznego nadania łatwo popadnie w finansowe tarapaty. Jednak niesprawność np. państwowej kopalni węgla może być maskowana wysokimi cenami na światowym rynku. Także przedsiębiorstwa prywatne mogą być źle zarządzane z powodu niekompetencji menedżerów. Sprzyjają temu pozycja monopolistyczna i/lub słabość nadzoru właścicielskiego.
Można się zgodzić z twierdzeniem, że generalnie przedsiębiorstwa prywatne mogą działać efektywniej niż publiczne, ale ich przewagi są względne i łatwo wskazać sytuacje, w których celowe jest istnienie przedsiębiorstw publicznych. Celowość ich utrzymania w wielkiej mierze zależy od tego, czy uda się ustanowić mechanizm selekcji kompetentnych menedżerów i zapewnić tym przedsiębiorstwom konieczny zakres niezależności od politycznych ośrodków decyzyjnych.
Kolejne rządy w Polsce utyskiwały z powodu polityzacji przedsiębiorstw publicznych i... nic nie robiły dla jej ograniczenia, traktując prywatyzację jako jedyną właściwie drogę rozwiązania problemu. Dotyczy to – może nawet szczególnie – rządu obecnego. Wydaje się on traktować argument o polityzacji sektora publicznych przedsiębiorstw jako kluczowe uzasadnienie zamiaru prywatyzacji „do dna”. Prywatyzacja z różnych względów nie przebiega jednak konsekwentnie, dzięki czemu rządzący zachowują w swojej gestii wpływ na dużą liczbę przedsiębiorstw i organizacji o zbliżonym charakterze. Posady znajdują się w dyspozycji partyjnych i rządowych (samorządowych) funkcjonariuszy. W ten sposób ideologiczna opcja na rzecz pełnej prywatyzacji harmonijnie współistnieje z praktycznymi uprawnieniami do rozdawania posad krewnym i działaczom.

Kolejne rządy utyskiwały z powodu polityzacji, ale nie robiły nic dla jej ograniczenia, traktując prywatyzację jako jedyną drogę rozwiązania problemu

Ostatnio, dzięki staraniom Władysława Serafina, otrzymaliśmy nową porcję wiedzy o kadrowych praktykach partii chłopskiej, ale prasa przyniosła też sporo informacji o analogicznych zabiegach Platformy Obywatelskiej. Premier, początkowo sugerujący, że źle się dzieje tylko u chłopów, musiał spuścić z tonu. Odkurzono też stare projekty, oparte na koncepcji szefa doradców ekonomicznych premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego. Koncepcja ta ambitna nie jest. Można nawet mieć wątpliwości, czy w przypadku jej realizacji polityzacja się nasili, czy zostanie ograniczona. Bielecki proponuje powołanie do życia komitetu nominacyjnego.
To ciało ma się składać z menedżerów powoływanych (swobodną decyzją) przez premiera na kilkuletnią kadencję. Główną więc konsekwencją tej potencjalnej zmiany jest zastąpienie politycznych uprawnień ministrów przez takie uprawnienie szefa rządu. Zaletą tej instytucji ma być również stabilizacja gremium nominacyjnego i – potencjalnie – jego niezależność po powołaniu. Zrealizowanie tego projektu byłoby równoznaczne z przyznaniem premierowi ogromnej dodatkowej władzy w gospodarce. Co więcej, łatwo można sobie wyobrazić przypadki, gdy ludzie premiera panowaliby długo po przegranych przez jego ugrupowanie wyborach.
Myślę, że łatwo sobie wyobrazić lepsze – co nie znaczy doskonałe – rozwiązanie prowadzące do skutecznego ograniczenia polityzacji w zarządzaniu przedsiębiorstwami publicznymi. Pewnym wzorcem może być Rada Polityki Pieniężnej. Warto tę instytucję naśladować w tym sensie, że skład gremium nadzorującego działanie przedsiębiorstw publicznych powinien być powoływany przez Sejm, Senat i prezydenta (być może powinien być tam również przedstawiciel premiera), z tym że obydwie izby parlamentu powinny powoływać nie według zasady, że większość bierze wszystko, ale według kolejności uzyskiwanych głosów.
Kandydaci musieliby oczywiście spełniać rygorystyczne wymagania w zakresie kwalifikacji (staż menedżerski i/lub dorobek naukowy) i nie mogliby być zaangażowani w działalność polityczną. Powinni mieć oczywiście gwarancję nieusuwalności. Gremium to (nazwijmy je Komitetem Nadzoru Przedsiębiorstw Publicznych) zasadnicze decyzje personalne powinno podejmować kwalifikowaną większością głosów w postępowaniu konkursowym i na podstawie analiz merytorycznych. Funkcjonowanie tej instytucji musi oczywiście kosztować, ale środki można i należy wygospodarować, pomniejszając nakłady na administrację rządową.