Poruszanie tego tematu może być trochę nie na miejscu w momencie, gdy obniża się perspektywa ratingu wiodących gospodarek strefy euro, Hiszpania zaczyna balansować na krawędzi wypłacalności, a u nas – afera taśmowa trzęsie rządem i władzami pewnej spółki magazynującej zboże.
Spółki zresztą państwowej i nikt nie wie, dlaczego jeszcze państwowej, przecież państwo nie jest i nigdy nie będzie specjalistą od elewatorów. Jedyną przesłanką, a właściwie pseudoprzesłanką, żeby ta spółka pozostawała w rękach państwa, jest cała kombinacja posad, które zapewnia politykom oraz ich krewnym i znajomym.
Ale zostawmy Elewarr jego losowi i życzmy tej firmie jak najszybszej prywatyzacji. Zajmijmy się natomiast tym, co państwo realnie chce sprzedać. I tutaj przechodzimy od spraw dużych do, wydawałoby się, mniejszych. Nie chodzi bowiem o gospodarcze perły tego kraju, których sprzedaż zawsze budzi gigantyczne emocje. Chodzi o częstotliwości. Drobiazg, rzeczy wyjątkowo mało sexy? Być może. Tylko że od tego, co w sprawie częstotliwości zadzieje się w najbliższych miesiącach, w dużej mierze zależy kształt polskiego rynku telekomunikacyjnego. I to, jak on będzie funkcjonował w odniesieniu do nas, klientów. Odwołując się do słynnego powiedzenia Jana Himilsbacha: kryzys w strefie euro minie, Europa dodrukuje pieniędzy, a my w tej telekomunikacji zostaniemy z tym, co sobie teraz poustalamy. I trudno będzie to odkręcić.
Otóż najprawdopodobniej jeszcze w tym roku zostanie rozstrzygnięty przez Urząd Komunikacji Elektronicznej przetarg na zagospodarowanie zwolnionych przez wojsko częstotliwości 1800 MHz. Częstotliwości kluczowych choćby dla rozwoju sieci superszybkiego internetu LTE. I już z tego powodu budzący spore emocje w telekomunikacyjnym światku. UKE jest na etapie ustalania warunków przetargu i od tych warunków wiele zależy.
Regulator bowiem trochę mimochodem odpowie na kluczowe pytanie, w którym punkcie rozwoju rynku telekomunikacyjnego się znajdujemy. Albo mamy rynek dojrzały, z dobrze funkcjonującymi mechanizmami konkurencji. Albo jego rozwój ciągle wymaga wspomagania, dopalaczy, decyzji regulacyjnych korzystnych dla którychś z operatorów. W przeszłości takie rzeczy się zdarzały, oczywiście najsłynniejszy przypadek dotyczy firmy P4, operatora sieci Play, który także dzięki temu wieloletniemu wspomaganiu stał się znaczącą siłą w polskim krajobrazie telekomunikacyjnym. Nawiasem mówiąc, P4 jest chlubnym wyjątkiem, gdyż kilka innych spółek, które ongiś powygrywały różne przetargi UKE, zniknęło w mrokach niepamięci. A dobro publiczne, czyli ich częstotliwości, czasem należą już do zupełnie kogoś innego niż do tych mało znanych firm, które tak jak P4 miały zmienić nasz telekomunikacyjny krajobraz.
Przy tym przetargu mogą dziać się zresztą różne cuda. Na przykład PTC (operator sieci T-Mobile) i Centertel (Orange), jak słychać w branży, mogą zostać uznane za... jedną firmę. Obie spółki powołały bowiem przedsięwzięcie pod nazwą „Networks!”, które wspólnie dla obu firm buduje infrastrukturę. UOKiK już zatem zdążył potraktować PTC i Centertel jako jedną grupę kapitałową, co zresztą głośno oprotestował Miroslav Rakovski, szef PTC. I raczej miał rację, gdyż kierując się tą logiką, za grupę kapitałową można uznać na przykład większość koncernów samochodowych, gdyż wspólnie produkują auta.
Można w tym przetargu wprowadzać różne meandry, na siłę odwoływać się do kwestii rozwoju konkurencji, dobra społecznego i sprawiedliwości społecznej. Można też zadziałać inaczej. Uznać, że rynek już działa dobrze, konkurencja na nim jest zabójcza, a w dodatku branża telekomunikacyjna nie jest sektorem ubogim i schodzącym. Przeciwnie: telekomy przeważnie zarabiają krocie i te zyski w przyszłości będą raczej wyższe niż niższe.
Dlatego może warto przestać się przejmować, jakie utrudnienia wprowadzić do przetargu na cenne dobro publiczne, czyli częstotliwości, i postawić wszystko bądź prawie wszystko na jedną kartę, czyli kasę. Ten przetarg może przynieść państwu co najmniej kilkaset milionów złotych. Czy warto przejść obok tych pieniędzy obojętnie w imię preferencji dla tego czy innego operatora? Czy państwo powinno być dalej dobrym wujkiem, w dodatku niepewnym swoich dotychczasowych osiągnięć w budowaniu konkurencji na rynku, który w ocenie każdego przeciętnego użytkownika telefonu jest megakonkurencyjny?
A państwo w czasach, gdy wali się strefa euro, a koniunktura siada także i w Polsce, potrzebuje pieniędzy jak dżdżu. Także za te oddane w prywatne ręce częstotliwości. Oddanie ich za bezcen to ogromny błąd.

Państwo nie musi być dobrym wujkiem na rynku telekomów