Idea unii bankowej stała się motywem przewodnim wszelkich dyskusji o Europie. Dzisiaj bez unii bankowej Europy nie da się już uratować. To żart oczywiście, ale takie odnosi się wrażenie, wczytując się w europejską prasę finansową.
A przecież sama idea unii bankowej problemów Europy nie rozwiąże. Skąd więc ten fetysz i przekonanie, że tylko tędy droga?
Kryzys finansowy trwa już prawie 5 lat. Przypomnę tylko, że za jego początek przyjmuje się 15 sierpnia 2007 r., kiedy nastąpiło załamanie na rynkach CDS. Trochę więc całe to zamieszanie już trwa, tyle że na początku to Stany Zjednoczone były obarczane odpowiedzialnością za kryzys. Dzisiaj jednak widać, że problemy nierównowagi na rynku nieruchomości miały charakter globalny. Banki amerykańskie dokonały głębokiej restrukturyzacji i dokapitalizowania dość szybko po upadku Lehman Brothers, natomiast w niektórych krajach Europy problemy były przez lata odkładane na później.
W momencie kiedy gospodarki takich krajów jak Hiszpania weszły w recesję, złe długi w bankach zaczęły jeszcze bardziej rosnąć. Nie dość, że nadal spadały ceny nieruchomości, pogrążając deweloperów, którzy w czasach boomu budowali na potęgę, to jeszcze kurcząca się gospodarka pogrążyła część przedsiębiorstw, których zbyt zarówno na rynku krajowym, jak i za granicą się skurczył. Stąd olbrzymie straty hiszpańskich banków, które ratowane w dotychczasowy sposób poprzez sektor finansów publicznych pogrążyłyby hiszpańskie państwo, podobnie jak to się wcześniej stało z Irlandią. Aby uniknąć takiego scenariusza, europejscy politycy wpadli na pomysł, aby środki pomocowe dla banków były kierowane bezpośrednio do samych banków, bez pośrednictwa państw, na których terenie banki te mają swoje siedziby.
Większość dużych banków ma charakter paneuropejski, trudno więc traktować wielkie banki tego świata, takie jak np. Santander, jako banki czysto hiszpańskie. Jest więc trochę logiki w tym, aby banki globalne czy europejskie znajdowały się już nie tylko pod lokalnym nadzorem, lecz także pod nadzorem ogólnoeuropejskim. Co więcej, problemy dużych banków mogą występować na różnych rynkach w poszczególnych krajach, tak więc zarówno nadzór europejski, jak i wsparcie europejskie mają swój sens.
To zrozumiałe, że Unia chce sprawować nadzór nad globalnymi bankami. Pytanie tylko, czy to nie jest pomysł na ukrycie wskaźników zadłużenia krajów
Pytanie tylko, czy dzisiaj chodzi rzeczywiście o opisany powyżej mechanizm, czy też jest to po prostu kolejny pomysł na uspokojenie rynków finansowych za pomocą zabiegu księgowego, dzięki któremu wsparcie dla hiszpańskich banków nie podwyższy wskaźników zadłużenia kraju. Obawiam się, że chodzi o to drugie właśnie, a nie o lepszy i bardziej skuteczny nadzór. Tego typu rozwiązanie niesie też nowe ryzyko, choćby takie, że część długu publicznego może być przerzucana na sektor bankowy, dzięki czemu problemy fiskalne będzie można pozamiatać pod dywan. Cała koncepcja unii bankowej wymaga więc dalszego doprecyzowania, dziś bowiem jedyny konkret sprowadza się do tego, jak uspokoić rynki finansowe. I obawiam się, że tylko w krótkim terminie.
Inna kwestia dotyczy krajów takich jak Polska, gdzie działają głównie spółki córki wielkich grup globalnych. Wyłączenie polskich banków spod polskiego nadzoru wydaje się zupełnie absurdalne, interesy globalne mogą bowiem przesłonić problemy związane ze specyfiką danego rynku. Polski sektor bankowy znacznie różni się od swych odpowiedników w krajach rozwiniętych. Nie ma u nas prawie w ogóle depozytów dwuletnich i dłuższych, relacja zadłużenia kredytem hipotecznym do PKB jest jedną z najniższych w Europie i wreszcie mamy jedną z najniższych relacji aktywów sektora bankowego do PKB.
Sam ten wskaźnik dla Polski wynosi 90 proc., podczas gdy średnia unijna to 360 proc. Te różnice pokazują, jak bardzo różni się polski sektor bankowy od średniego europejskiego i jak paneuropejskie podejście nadzorcy może wypaczać naszą specyfikę. Z drugiej jednak strony Polska nie jest samotną wyspą i nie jest tak, że u nas pewnego dnia nie wystąpią problemy, które mogłyby pogrążyć jeden z większych banków tego świata.
Tak więc nadzór paneuropejski nie jest złym rozwiązaniem, pod warunkiem że zostawiłby relatywnie dużo kompetencji lokalnym nadzorcom, a w sprawach spornych mógłby z europejskim nadzorem rozmawiać jak równy z równym. Ktoś może powiedzieć, że to mrzonki. Pamiętajmy jednak, że zasady ustalają politycy. Dlatego polski rząd powinien, opowiadając się za europejskim nadzorem, głośno zgłaszać postulaty, które zapewnią bezpieczeństwo działającym u nas bankom. Postawa wyłącznie odrzucająca będzie nieskuteczna, bo Unia w panice rynkowej unię bankową stworzy. Lepiej więc, aby dziś uwzględniono również i nasz punkt widzenia.