Reakcja rynków finansowych na wyniki ostatniego szczytu w Brukseli była wręcz euforyczna. Najwięcej pozytywnych emocji wywołała decyzja o tym, aby pieniądze przekazywane na ratowanie banków trafiały bezpośrednio do samych instytucji, a nie tak jak poprzednio musiały być transferowane przez rządy zadłużonych państw.
Różnica niby nie fundamentalna, zmienia jednak zasadniczo sposób księgowania tych środków – nie będą one teraz zwiększały długów krajów, zostaną natomiast zapisywane jako zobowiązania banków. Takie rozwiązanie jest korzystne nie tylko dla Hiszpanii, która niedawno prosiła o wsparcie dla sektora finansowego, lecz także dla Irlandii, której przyrost długu był głównie związany z ratowaniem sektora bankowego. Szacuje się, że przeksięgowanie irlandzkiego długu ze względu na wykluczenie kwot, którymi został wsparty system bankowy, umożliwiłoby obniżenie relacji zadłużenia do PKB z prawie 120 proc. do mniej więcej 90 proc. Irlandczycy w tej euforii uznali, że mogliby niedługo wejść na rynek finansowy, emitując papiery rządowe po raz pierwszy od momentu, kiedy poprosili o pomoc.
Drugim istotnym elementem szczytu było uzgodnienie nowych zasad przyznawania pomocy. Pożyczanie Hiszpanom czy Włochom nie będzie już uzależnione od specjalnego programu reform nadzorowanego przez trojkę, wsparcie będzie jedynie powiązane z ogólnym zobowiązaniem do realizacji planów fiskalnych w ramach obecnych zobowiązań. Ma być więc znacznie łatwiej i szybciej. Reakcja na tę część porozumienia również była pozytywna, gdyż rynek otrzymał informację, że potencjalne finansowanie długu Hiszpanii, a tym bardziej Włoch, będzie odbywać się płynnie, bez negocjacji warunków wstępnych. Pytanie tylko, czy rozwiązania te są na tyle przełomowe, aby ogłosić początek końca kryzysu zadłużeniowego, czy też jest to tylko kolejna forma odłożenia problemu w czasie. Niestety, obawiam się, że to drugie.
Zanim jeszcze o tym, na ile przyjęte rozwiązania rzeczywiście są przełomowe, dwa słowa o planowanej unii bankowej, koncepcie ściśle związanym z pomysłem pożyczania pieniędzy bezpośrednio bankom. Unia bankowa miałaby polegać przede wszystkim na wspólnym gwarantowaniu płynności depozytów, a także zapewniałaby wsparcie finansowe w sytuacji, gdyby któryś z banków znalazł się w tarapatach. W zamian duże europejskie banki musiałyby podlegać pod nowy nadzór, według zasady: kto płaci, ten także kontroluje.
Jak można się domyślić, ta pierwsza część porozumienia, czyli płatności, jest dość łatwa do zarządzenia, znacznie trudniej będzie wprowadzić spójny oraz skuteczny system nadzoru i kontroli. Już pojawiły się wątpliwości co do tego, jak określić wielkość banku, od której miałby pozostawać pod kuratelę paneuropejską. Ciężar skuteczności całego rozwiązania znów spada niestety na barki płatników, bo to im przecież najbardziej zależy na skuteczności wspólnego nadzoru, którego głównym celem byłoby niedopuszczenie do powstania strat w sektorze bankowym.

Oddzielenie zobowiązań banków od zadłużenia publicznego nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę, lecz inną formą zapisu księgowego strat

Cały koncept wyjęcia sektora bankowego z zarządzania kryzysowego i oddzielenie długów banków od zadłużenia publicznego nie jest rozwiązaniem na dłuższą metę. Jest to przecież wyłącznie inna forma zapisu księgowego strat, które i tak powstają. Rynki zareagowały euforycznie, bo nagle poprawiły się wskaźniki fiskalne zagrożonych państw. Ale dług jest długiem i ktoś będzie musiał go spłacić.
Kluczowe pozostaje pytanie o perspektywę wzrostu gospodarczego w Europie, ale nie w takim sensie, jak postrzega ją prezydent Francji Francois Hollande – pobudzania przez wydatki publiczne. Chodzi o realną siłę gospodarki i możliwość generowania przez nią dodatniej stopy zwrotu. Jeśli nie będzie tej perspektywy, to i tak za długi bankowe zapłacą podatnicy. Przez jakiś czas hiszpańskie zadłużenie będą skłonni pokrywać podatnicy niemieccy, ale tylko tak długo, jak długo nie będzie ono zagrażać stabilności Niemiec. W tym drugim przypadku dojdzie do zerwania unii bankowej, podobnie jak unii fiskalnej.
Rozwiązanie bazujące na zapewnieniu płynności uspokaja więc rynki tylko w krótkim terminie, dopóki nie powstanie ryzyko zachwiania w podstawach wiarygodności fiskalnej całej strefy euro.
Pamiętajmy też, że porozumienia te mają charakter polityczny. Nie ma dziś pewności, że za kilka lat nie pojawią się politycy, którzy będą chcieli obowiązujące dziś zasady zmieniać.