Przez minione dwadzieścia lat osiągnęliśmy wiele. Przeciętny poziom życia Polaka w porównaniu z mieszkańcem Europy Zachodniej poprawił się dwukrotnie. Otwarcie Polski na kapitał zagraniczny na początku transformacji umożliwiło przyspieszoną modernizację kraju.
Jednak z dzisiejszą wiedzą pewnie inaczej byśmy zaprojektowali strategię budowania konkurencyjności Polski w tamtych latach. Dziś wiemy, że większy nacisk należało położyć na wsparcie konkurencyjności dużych polskich firm na rynkach międzynarodowych. Niewielka liczba takich firm może wkrótce stać się naszą barierą rozwojową. Pokazują to chociażby kolejne raporty Boston Consulting Group – na liście 100 firm z rynków wschodzących, które zdetronizują starych gigantów z USA, Europy Zachodniej i Japonii, wciąż nie ma żadnej polskiej. Dominują firmy z Chin, Indii czy Brazylii, ale są też z Węgier lub Malezji, czyli krajów mniejszych od Polski.
Ktoś może zapytać, po co dyskutować o zmianie strategii rozwoju naszego kraju, skoro świetnie sobie radził w minionych latach i cieszy się na świecie bardzo dobrą reputacją. Przecież nie zmienia się wygrywającego konia. Niestety, ten koń musi zostać wymieniony. Zmienił się tor wyścigowy i nie wystarczy szybko biec przed siebie, trzeba też umieć skakać przez przeszkody. Po drugie, koń był na sterydowym dopingu i to na podwójnej dawce, a teraz nadchodzi czas odstawienia wspomagania. Jeżeli nie zamienimy konia, to nie tylko nie wygramy wyścigów, ale być może nie dobiegniemy do mety.
Konieczność zmiany toru oznacza tyle, że Polska już nie może się dalej rozwijać w dotychczasowy sposób. Dotychczas zachęcała zagranicznych inwestorów do otwierania oddziałów firm w Polsce, oferując w zamian tanią i nieźle wykształconą siłę roboczą, która może długo i ciężko pracować. Jednak wynagrodzenia w Polsce już nie są tak niskie jak kiedyś. A poza tym jak długo jeszcze główną siłą Polski ma być tani pracownik? Zamożne społeczeństwa rozwijały się nie dlatego, że ich obywatele pracowali tanio u innych, tylko dlatego że potrafili stworzyć własne globalne firmy. Polacy muszą to zrozumieć.
Pamiętajmy też, że właśnie kończy się okres podwójnej dawki sterydów, na których nasza gospodarka pędziła do przodu. W 2013 roku nastąpi dramatyczny spadek wydatkowania środków unijnych. Drugą dawką sterydów była tzw. dywidenda demograficzna – na rynku pracy są dwa potężne wyże, pokolenie powojenne i ich dzieci. Ale za kilka lat pokolenie wyżu powojennego pójdzie na emerytury, co ograniczy liczbę pracujących i potencjał wzrostowy gospodarki. Chyba że zmienimy strategię rozwoju Polski.
W nowej strategii głównym koniem wyścigowym muszą stać się te firmy, które udowodniły, że potrafią biegać po torze z przeszkodami i wygrywać. To firmy, które są krajowymi liderami w danej dziedzinie, które przeznaczają duże środki na badania i rozwój, znaczną część swojej produkcji lub usług eksportują, współpracują z czołowymi globalnymi koncernami. Każda firma, która spełnia te kryteria, powinna dostać wsparcie od rządu. Lista polskich gospodarczych koni wyścigowych z pewnością nie byłaby pusta. Byłby na niej na przykład KGHM, który staje się globalnym koncernem wydobywczym, ale z pewnością byłby też Synthos, główny polski koncern chemiczny, który ma własne centra badawcze i eksportuje połowę produkcji na kilka kontynentów.
Koreański Samsung dzięki realizacji mądrej strategii i wsparciu rządu był w stanie rzucić wyzwanie firmie Apple na rynku smartfonów i zdetronizować Nokię. Dlaczego polski Synthos nie miałby za jakiś czas zdetronizować niemieckiego BASF? Liderom trzeba stworzyć odpowiednie warunki do prowadzenia biznesu w kraju, stabilne otoczenie regulacyjne i możliwość zwiększania skali produkcji. Polska miała wielu wspaniałych ministrów, ale do historii przejdą tylko niektórzy. Marzy mi się, żeby moje wnuki uczyły się na WOS, że dzięki mądrym działaniom ministra Budzanowskiego i resortu skarbu pod jego kierownictwem powstała polska grupa chemiczna, która potem stała się światowym liderem.