Z informacji o bankowym bailoucie dla Hiszpanii płyną dwa ważne wnioski: przyznano w końcu oficjalnie, że nikt nie wie, jak duże są problemy Madrytu i jak się z nimi uporać. I wykonano kolejny krok na drodze do budowy unii politycznej w ramach strefy euro z decydującym głosem Niemiec.
Co do pierwszego – unijna pomoc dla hiszpańskich banków to 100 mld euro. MFW, który bierze udział w programie, wspomina, że konieczne jest 40 mld. A jak przyznaje Eurogrupa – rzeczywistym oszacowaniem rozmiaru katastrofy zajmą się dwie prywatne firmy doradcze. Jedna z nich zasłynęła nietrafnymi poradami dla amerykańskiego Citigroup i uznaniem w 2007 r. Anglo Irish Banku za najsolidniejszą instytucję finansową świata (rok później trzeba ją było znacjonalizować, wykładając 25 mld euro, co pogrążyło finanse Irlandii). Przy założeniu, że Eurogrupa ma średnie rozpoznanie bankowej hiszpanki, trudno oczekiwać, by efekt kuracji był dobry.
Co do drugiego – Madryt za pomocowe pieniądze będzie musiał wprowadzić „konkretne zmiany” do systemu bankowego. A że większą część ze 100 mld euro wyłożą Niemcy, nietrudno się spodziewać, kto napisze scenariusz tych zmian. Przy okazji hiszpańskiego bailoutu Berlin zdobył kolejny argument za przebudową strefy euro w duchu niemieckiego ordoliberalizmu.