Jak powszechnie wiadomo, nadzieja jest matką wielu synów – wynalazków – i jednej córki – głupoty. W poniedziałek po wyborach we Francji nadzieja urodziła córkę.
Na imię dano jej wzrost. Po wyborze Fransolą (jak mówią we francuskiej telewizji) na prezydenta w medialnym słowniku natychmiast pojawiło się właśnie słowo „wzrost”. Angela Merkel, zapominając a la Rostowski, co mówiła w piątek, w poniedziałek powiedziała, że jest otwarta na uzupełnienie paktu fiskalnego o aneks wzrostowy. Znany ekonomiczny socjalista z Noblem Paul Krugman powiedział, że teraz strefa euro ma szansę na przetrwanie, bo położy nacisk na wzrost, a nie na oszczędności. Główne gazety świata doniosły, że pojawia się szansa na zmianę polityki gospodarczej Unii na lepsze.
Oczywiście natychmiast pojawia się pytanie, jak rząd robi wzrost. Bo jak firmy robią wzrost, to wiadomo, inwestują w nowe moce wytwórcze, sprzedają więcej towarów i usług, zatrudniają więcej osób, które wydają zarobione pieniądze, generują nowy popyt. Ale jak rząd robi wzrost? Ponieważ nie ma własnych pieniędzy, może zastosować trzy metody. Po pierwsze, może obniżyć podatki, zostawiając ludziom więcej pieniędzy w kieszeni. Wtedy ludzie być może wydadzą te pieniądze na nowe lodówki, samochody i obiady w restauracjach i gospodarka będzie szybciej rosnąć.
Rząd może też zwiększyć wydatki, na przykład zatrudnić nowych urzędników, którzy dostaną pensje i je wydadzą na lodówki, samochody i obiady w restauracjach. Albo może zwiększyć wydatki, budując nowe drogi, na tych budowach będą pracowali ludzie, którzy zarobione pieniądze wydadzą na samochody, lodówki i obiady w restauracjach.
Proste prawda? Ale jeżeli rząd obetnie podatki lub zwiększy wydatki, to zwiększy się różnica między wydatkami rządu a dochodami. Ta różnica to deficyt budżetowy. A jak rząd ma duży deficyt, to musi go pokryć, pożyczając pieniądze. Podobnie jak rodzina, jeżeli jej dochody nie pokrywają wydatków, a rodzice nie mogą dorobić, to chcąc trzymać standard życia, musi zacząć się zadłużać. Zatem metoda generowania wzrostu przez rząd na skutek obniżenia podatków lub zwiększenia wydatków powoduje wzrost zadłużenia. A przypomnijmy, że obecny kryzys gospodarczy strefy euro wynika z nadmiernego zadłużenia.
Ale ekonomiści socjaliści uważają inaczej. Oni wymyślili taką oto konstrukcję. Kiedy zwiększy się wydatki rządu na masową skalę, to rozkręcimy koniunkturę, a do budżetu wpłynie tak wiele podatków, że z czasem długi zostaną spłacone. To ekonomiczne perpetuum mobile, czy raczej per kretinum debile. Jeżeli to nie wystarczy, to ekonomiści proponują, żeby banki centralne wydrukowały dodatkowo masę pieniędzy, to inflacja znacząco wzrośnie, i żeby w ten sposób spłacić długi.
Ta metoda polega w uproszczeniu na tym, że najpierw rząd namawia ludzi, żeby kupili 10-letnie obligacje oprocentowane na 3 procent, a potem banki centralne drukują pieniądze, wywołując inflację w wysokości 6 procent. Po 10 latach osoba kupująca obligację widzi, że realnie straciła znaczną część swoich pieniędzy, bo otrzymane odsetki nie pokrywają wzrostu kosztów utrzymania. To taka nowoczesna kradzież na masową skalę w białych rękawiczkach.
Zatem wracamy do pytania, jak duet Merllande zamierza wygenerować wzrost w strefie euro. Jeżeli zwiększy skalę druku pieniądza i zacznie zwiększać wydatki rządowe, to będzie oznaczało, że narkoman właśnie dostał kolejnego kopa, największego z dotychczasowych. Jednak po chwili mierzonej w miesiącach lub tygodniach nastąpi krach.
Jest jeszcze trzecia metoda generowania wzrostu. To takie reformy, które zmniejszają zadłużenie, ale jednocześnie nie pogłębiają recesji na skutek cięć wydatków lub podwyżek podatków. Na przykład jeżeli osoba dobrze sytuowana otrzymuje transfery z budżetu, to kiedy się jej te transfery zabierze, popyt nie spadnie, bo bogaty da sobie radę, a rząd może ograniczyć wydatki i zadłużenie. Transfery, które trzeba zabrać, dotyczą milionów ludzi w Europie, od bogatych rolników po 50-letnich emerytów i fałszywych rencistów. Ale dotyczą też studentów z zamożnych rodzin, którzy studiują na koszt państwa. Inne reformy to wycofanie państwa z gospodarki i zwiększenie wolności gospodarczej.
Zniesienie zezwoleń, licencji, koncesji i innych barier urzędniczych. Ale te reformy są najtrudniejsze, bo za każdym ograniczeniem wolności lub transferem stoi jakaś grupa interesów, która uzyskuje ekstradochody kosztem ogółu. Zatem nie ma co liczyć, że reformy, które dają choćby cień nadziei na zatrzymanie kryzysu, zostaną wdrożone w potrzebnej skali. Z politycznie możliwych zostają pierwsze dwie metody. Jak zatem duet Merllande zamierza wygenerować wzrost? Mer(llan)de!

Po wyborach we Francji w medialnym słowniku natychmiast pojawiło się słowo „wzrost”. Tylko co ono oznacza?