Gdy trzy miesiące temu DGP ujawnił, że Komisja Europejska wstrzymała 312 mln euro dotacji z Programu Innowacyjna Gospodarka z powodu „poważnych uchybień”, minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska zapowiadała, że pieniądze wcale nie przepadły i w końcu zostaną nam wypłacone.
Czas mija, dotacje wciąż zablokowane, a dziś dowiadujemy się, że Polska może stracić kolejne 1,2 mld zł. I choć tym razem Ministerstwo Rozwoju Regionalnego jest bogu ducha winne, fakt jest faktem: system nie działa.
Jeśli ktokolwiek gdziekolwiek organizowałby konkurs w pisaniu projektów, Polska ma tam zapewnione miejsce w ścisłej czołówce. Zaprojektować potrafimy wszystko: 1000 kilometrów autostrad, jeszcze więcej linii kolejowych, wspaniałe dworce, dowody osobiste tak nowoczesne, że trzeba najpierw kursów, by je obsługiwać, elektroniczne recepty i takich samych lekarzy. Nie ma takiej rzeczy, której nie jesteśmy w stanie wymyślić. W myśleniu nasze państwo jest doskonałe. Niemoc zupełna ogarnia je dopiero wtedy, gdy trzeba coś zrobić.
Procedury się mylą, przepisy gmatwają, przeszkody piętrzą, a między nie wciskają się źli ludzie z pękatymi kopertami. Tak proste sprawy jak przeprowadzenie przetargu (proste, bo na świecie organizuje się ich miliony, w dodatku – co już zupełnie szokujące – są skutecznie realizowane i rozliczane!) toczą się latami, urzędnicy przerzucają tony dokumentów w poszukiwaniu haczyków, a pieniądze rozpływają się niczym nasze składki w ZUS.
Państwo niedomaga, a my razem z nim. Kolejne dotacje przepadną, ale znów nikt nie poniesie konsekwencji. Znów specjalne zespoły i zespoły doradców rozpoczną prace projektowe, zamówią analizy, wypełnią tabelki i wyjdzie im, że Polska jak dżdżu potrzebuje nowoczesnych dowodów osobistych, systemu informatycznego w służbie zdrowia i działającego telefonu 112. Potem napiszą, zaprojektują i dadzą wytyczne. A gdy znów się nie uda, wzruszą ramionami i zaczną jeszcze raz. Przecież nikt ich nie osądzi. Systemu nie da się osądzić.