Kolejne raporty o innowacyjności pokazują to, co widać gołym okiem – polskie przedsiębiorstwa są zbyt mało innowacyjne. Dotyczy to niestety całego polskiego rynku, od inwestycji w wysokie technologie po innowacyjność w usługach. Mamy dwa wyjścia: albo publikować kolejne raporty, albo sięgnąć do sedna problemu i zachęcić polskich przedsiębiorców do szukania własnej drogi do sukcesu.
Kanał TVP Historia emituje obecnie archiwalne wydania „Dziennika Telewizyjnego” z lat 80. Informowano w nich o kolejnych umowach o współpracy naukowo-badawczej, z których nic nie wynikało. A słynne PRL-owskie wnioski racjonalizatorskie pozostawały w szufladach dyrekcji. Transformacja ustrojowa z początku lat 90., choć tyle zmieniła, niestety nie wskrzesiła ducha polskiej innowacyjności.
Ostatnio ukazał się raport „Kurs na innowacje” firmowany m.in. przez Jerzego Hausnera. Większość stwierdzeń w nim zawartych można było przeczytać we wcześniejszych opracowaniach, a nawet w uzasadnieniach do niedawnej reformy nauki. Na czym więc polega innowacyjność poglądów samego profesora? Otóż w artykule opublikowanym w „Polska The Times” (2 – 4 marca) pt. „Jak się wyrwać z dryfu rozwojowego” twierdzi on, że to nadmiar inwestycji z unijnych środków strukturalnych hamuje rozwój innowacyjności.

Ponad dwie trzecie wydatków na B+R jest ze środków publicznych

Krytykę rządu za zbyt efektywne i skuteczne wykorzystywanie środków unijnych złośliwi mogliby tłumaczyć tym, że rząd, którego wicepremierem był Jerzy Hausner, z pieniędzmi z Brukseli miał szczególne trudności. „Absorpcja Funduszu Spójności przez Polskę pozostaje na poziomie krytycznym w porównaniu z innymi krajami UE. W rzeczywistości z absorpcją na poziomie 27,2 proc. gorzej od Polski wypada jedynie Malta, lepiej wypadają nawet Rumunia i Bułgaria” – czytamy w raporcie z 2007 r. na zamówienie Parlamentu Europejskiego. Absorpcja tych funduszy była szczególnie niska w 2004 i 2005 r. Dziś wspomniane fundusze przyswajane są średnio w ponad 90 proc.
Zanim jednak uzasadnię, że tak dobra absorpcja funduszy unijnych służy wzrostowi innowacyjności, musimy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego wysoki poziom innowacyjności jest domeną krajów najbogatszych? Odpowiedź jest niestety prosta – ponieważ nie mają one innych źródeł, z których mogą kupować najnowsze technologie. Pierwszym i podstawowym warunkiem rozwoju innowacyjności jest zatem zapewnienie takiego wzrostu gospodarczego, który pomoże nam dogonić najbogatsze kraje europejskie.
Analizując relatywne dynamiki PKB w ostatnich 4 latach, widzimy, że jeśli zostaną one utrzymane, to średni dochód narodowy w UE dogonimy w 2025 r. Gdy w latach 2008 – 2011 w Unii Europejskiej PKB spadł, Polska osiągnęła skumulowany wzrost na poziomie 15,8 proc., czyli dwa razy więcej niż Słowacja i ponad pięć razy więcej niż Niemcy. Wydaje się groteskowe określanie „dryfem gospodarczym” najszybszej w Europie dynamiki wzrostu.
Jedną z przyczyn tak szybkiego wzrostu jest przekazywanie środków strukturalnych na inwestycje redukujące zapóźnienia cywilizacyjne. W Polsce mamy najwyższy udział inwestycji publicznych w PKB w całej UE. I co najważniejsze dla wzrostu innowacyjności, znaczna część tych środków została przekazana nie tylko na drogi, lecz także na inwestycje w najnowocześniejsze laboratoria.
Eksperci lubią obrazować wydatki na B+R jako procent PKB. W takim ujęciu Polska nie wypada najlepiej. Jednak trzeba pamiętać, że ponad dwie trzecie polskich wydatków pochodzi ze środków publicznych i one stale rosną. Brakuje nam tych pochodzących z sektora prywatnego. Przedsiębiorcy najwyraźniej uważają, że jeszcze nie nadszedł czas, kiedy bardziej opłaca się inwestować w rodzime innowacje, aniżeli kupować gotowce za granicą. A zasadą liberalnej gospodarki jest, że decyzje te powinny być podejmowane przez najbardziej zainteresowanych, czyli tych, którzy inwestują własne pieniądze w innowacyjne produkty, a nie przez urzędników państwowych.
Pamiętając, że niektóre spektakularne sukcesy innowacyjne powstawały bez żadnej pomocy z zewnątrz (np. Facebook), uważam, że to, czego nam najbardziej brakuje, to mobilizacja przedsiębiorców do produkcji innowacyjnych dóbr i usług. Nie wystarczy tylko wzrost nakładów publicznych na badania i rozwój.
Mobilizacja instytutów badawczych i uczelni do współpracy z biznesem były celem ustaw reformujących naukę i szkolnictwo wyższe w ubiegłej kadencji. Ciekawe efekty przynosi też finansowany z UE program Top 500 Innovators. Warsztaty, w których uczestniczyli na Uniwersytecie Stanforda młodzi naukowcy, poświęcone były myśleniu projektowemu, kulturze prototypowania, wprowadzaniu innowacji w organizacjach, pozyskiwaniu finansowania z venture capital. Teraz ci ludzie, pełni wiary we własne siły, będą prawdziwymi menedżerami innowacyjności. Dlatego dobrze byłoby, aby takie zajęcia odbywały się w większości polskich uczelni.
Obecnie rząd pracuje nad kolejnymi projektami likwidującym bariery rozwoju innowacyjności w Polsce, m.in. nad zawieszeniem do momentu uzyskania przychodów podatku VAT od praw autorskich wnoszonych jako aport do zakładanych spółek. Rozważamy też możliwość dobrowolnego przekazywania przez przedsiębiorców 1 proc. podatku z CIT na rzecz jednostek naukowych.
Zamiast mówić o podróży, lepiej się w nią wybrać. Budowanie innowacyjnej gospodarki należy rozpocząć od myślenia, jak usprawnić działanie swojej firmy, jak stworzyć produkt, którego nikt inny nie oferuje, jak nie bać się ryzyka, jak przekonać inwestorów do swoich rozwiązań. Czyli tworzenie innowacyjnej gospodarki zależy przede wszystkim od chęci i działań samych przedsiębiorców.
Pomysły, aby państwo kreowało innowacyjne rozwiązania w przemyśle, były znane 25 lat temu. Dziś nagrodą za innowacyjność jest sukces rynkowy przedsiębiorstwa. Kultura innowacyjnej przedsiębiorczości jest najlepszą szansą zbudowania kraju o solidnej gospodarce. Panie profesorze, zapraszamy do podróży.

Barbara Kudrycka, minister nauki i szkolnictwa wyższego