W ostatni dzień zeszłego roku, kiedy odtrąbiono już wielki sukces – dług publiczny nie przekroczył 55 proc. PKB – pozwoliłem sobie wypisać na Twitterze życzenia noworoczne.
W skrócie były one następujące. Aby w 2012 roku nie rozpadła się strefa euro. Aby rząd zrealizował zapowiedzi ze swojego expose. Aby inwestycje utrzymały dodatnią dynamikę. Aby złoty nam się nadmiernie nie osłabił. Aby w końcu Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaangażował się w ratowanie Włoch. Aby wreszcie świat zrozumiał, że w gospodarce nie ma drogi na skróty. I aby w tym nowym roku pojawiły się choćby najmniejsze jaskółki zmian w strefie euro. Pozwolę sobie rozwinąć poruszone powyżej wątki.
Nie sądzę, aby strefa euro miała się w najbliższym czasie rozpaść. Jej upadek nie leży w interesie ani krajów kandydatów do jej opuszczenia, ani tych, które miałyby w niej pozostać. Nie można zapominać, że jest to projekt polityczny i właśnie od woli polityków zależeć będzie, w jakim składzie strefa euro zakończy rozpoczynający się rok. Tak długo, jak koszty ratowania wspólnej waluty będą niższe niż te związane z jej rozpadem, będzie robione wszystko, aby do tego nie doszło. A biorąc pod uwagę, że koszty związane z rozpadem są wielką niewiadomą, nie spodziewam się, by ktokolwiek w Europie był skłonny podjąć ryzyko takiego eksperymentu. Także wyjścia choćby jednego kraju z Eurolandu. Przy obecnym poziomie napięcia opuszczenie obszaru wspólnej waluty np. przez Grecję uruchomiłoby efekt domina. Nie oznacza to wcale, że wariant wyjścia ze strefy euro miałby być na zawsze wykluczony. Rozwiązanie opisujące kontrolowane opuszczenie obszaru wspólnej waluty powinno zostać szybko opracowane i przyjęte wraz z nowym paktem fiskalnym.

Mam nadzieję, że przynajmniej pod koniec roku pojawią się w strefie euro pierwsze jaskółki wskazujące na perspektywę wzrostu w przyszłości

W Polsce w 2012 r. znów stać przed nami będą poważne wyzwania systemowe. Gospodarka zwolni, dług nie zmaleje, a przedsiębiorcy przy tak olbrzymiej niepewności nie będą skłonni inwestować na dużą skalę i tym samym tworzyć nowe miejsca pracy. Zapowiedziane w expose zmiany strukturalne mogą nie wystarczyć do powstrzymania narastania długu, ale są niezbędne, by wykrzesać dodatkową energię dla wzrostu polskiej gospodarki w przyszłości. Kluczowe w tym zakresie są podwyższenie wieku emerytalnego i reforma KRUS. W tym pierwszym przypadku odpowiednia ustawa powinna zostać przyjęta już w pierwszym kwartale tego roku, natomiast co do reformy KRUS w tym samym czasie Rada Ministrów powinna przyjąć stosowną zmianę prawa. Nie ma na co czekać, lepiej działać wyprzedzająco niż później pod dyktando rynków.
Aby w 2012 r. inwestycje utrzymały dodatnią dynamikę w sektorze publicznym i prywatnym, trzeba będzie zainwestować więcej niż w roku poprzednim, co przy spadku nakładów publicznych nie będzie proste. Bo oznaczałoby to, że przyrost wolumenu inwestycji realizowanych przez podmioty prywatne musiałby być znacznie większy niż w ubiegłym roku. A przypomnę, że w pierwszym półroczu 2011 r. panował optymizm. Obecnie wiele dużych projektów, zarówno zagranicznych, jak i krajowych, jest zawieszanych, co niestety nie wróży dobrze nakładom inwestycyjnym w 2012 r. Brak zapału do przyspieszenia inwestycji bierze się głównie z niepewności jutra, na co niestety główne przełożenie mają przywódcy euro, którzy w minionym roku nie popisali się specjalnie zarządzaniem kryzysowym.
W 2012 r. eksport netto znów będzie miał wkład do wzrostu polskiej gospodarki. Jest to jednak trochę złudne, bo przy słabym złotym firmy nie inwestują w nowe moce wytwórcze, obawiając się ograniczenia popytu u swoich kontrahentów. Obecne osłabienie złotego związane jest bowiem z ryzykiem recesji w strefie euro. Dla polskiego przedsiębiorcy, który bierze na siebie całe ryzyko kursowe, nie ma nic gorszego niż walutowy rollercoaster. Chciałbym, aby w 2012 r. złoty się zbytnio nie osłabił, a w okresie prosperity zanadto nie umocnił. Są to jednak raczej pobożne życzenia, bo sytuacja na rynkach finansowych jest daleka od stabilnej. Wystarczy przypomnieć, że w pierwszym kwartale tego roku do zrolowania jest pół biliona obligacji denominowanych w euro.
Nie widzę sposobu na wyjście Włoch z opresji bez pomocy MFW. Nie łudźmy się, w Europie nie znajdą się już pieniądze na ścianę ogniową dla Rzymu. Nie zrobi też tego ani Europejski Bank Centralny, ani rząd niemiecki, zgadzając się na emisję euroobligacji. Premier Mario Monti jest w stanie poprosić o to MFW, a fundusz jest gotów takiej warunkowej pomocy udzielić. I to powinno się wydarzyć właśnie w 2012 r. Ci, którzy nawołują do zmasowanych zakupów obligacji przez EBC, zapominają, że w gospodarce nie ma drogi na skróty. Tak jak nie ma perpetuum mobile, tak nie istnieją rozwiązania łatwe, lekkie i przyjemne, którymi ratuje się zadłużone i pogrążone w recesji kraje.
I na koniec mam cichą nadzieję, że przynajmniej pod koniec roku pojawią się w strefie euro jakieś przebłyski zielonych sygnałów, wskazujących na perspektywę wzrostu w latach przyszłych. Mam nadzieję, ale raczej obawiam się, że będzie to jednak rok stagnacji. Co i tak przecież jest optymistyczną prognozą.