Zamiast powiedzieć obywatelom w swoich krajach prawdę, liderzy Unii Europejskiej od półtora roku zajmują się zwoływaniem szczytów ostatniej szansy, wygłaszaniem oświadczeń, udawaniem, że mają pieniądze, które zatrzymają kryzys, gdy po chwili okazuje się, że nie mają, deklarowaniem, że kraj nie zbankrutuje, gdy po chwili bankrutuje z hukiem.
Zapewniają, że banki są zdrowe, aby zaraz przystąpić do nacjonalizacji, na przykładzie Dexii i wkrótce Commerzbanku. Rozpoczynają budowę unii fiskalnej, podczas gdy wiadomo, że ten projekt zostanie rozszarpany przez narodowe debaty. Co więcej, próba przejęcia przez Brukselę kontroli nad narodowymi budżetami i politykami przez falandyzację prawa wspólnotowego doprowadzi do narodzin nowego nacjonalizmu w wielu krajach, a ponieważ czeka nas kilkuletnia recesja, te partie wkrótce przejmą władzę i rozwalą Unię Europejską. 50 lat integracji pójdzie na marne. Kryzys nasila się i za chwilę pochłonie unijny sektor bankowy, a liderzy debatują na temat uruchomienia funduszu ratunkowego za 6 miesięcy. Strefa euro wchodzi w recesję, a liderzy planują znaczące podwyżki podatków i cięcia wydatków, które tę recesję jeszcze pogłębią i wydłużą. Cała Unia może doświadczyć scenariusza greckiego: pięciu lat wyrzeczeń i reform, pięciu lat recesji, silnego wzrostu długu publicznego w relacji do PKB, obniżek ratingów. A na koniec bankructwa i upadku systemu bankowego. Czas ratować Unię. Wszystkiego się nie da, ale przynajmniej uratujmy wspólny rynek i swobodny przepływ osób. Trzeba zacząć mówić prawdę. Ona nie jest przyjemna, ale może zatrzymać kryzys i uratować wartości unijne, które wszyscy cenimy.
Po pierwsze, unijna solidarność polega na tym, że bogatsze kraje pomagają biedniejszym, na przykład w budowie infrastruktury. Ale nie na tym, że jeden kraj płaci za długi innego kraju. Taka solidarność łamie postanowienia traktatowe. Dlatego Polacy powinni odrzucić pomysły, aby 27 krajów UE przekazało 200 mld euro do Międzynarodowego Funduszu Walutowego na kupno obligacji włoskiego rządu lub na ich odkupienie od bankowych szczurów, które uciekają z krajów południa Europy. Włochy muszą wykupić obligacje o wartości około 350 mld euro w 2012 roku, a ponieważ nie mogą tanio pożyczyć pieniędzy od inwestorów, którzy boją się ich bankructwa, chcą pożyczyć od podatników 27 krajów UE. Tymczasem Włosi mają ulokowany w bankach, akcjach i nieruchomościach majątek wielokrotnie przekraczający kwoty, które musi pożyczyć ich rząd. Według EBC w październiku trzymali na jednodniowych lokatach ponad 500 mld euro. Nic prostszego, jak zmusić ich, by zamiast rolować jednodniówki wykupili za te kwoty obligacje swojego rządu. Wtedy oczywiście banki będą miały za mało depozytów, żeby udzielać nowych kredytów, ale w czasie recesji, która i tak będzie we Włoszech, nowych kredytów za dużo nie potrzeba. Zatem zanim włoski rząd wyciągnie łapę po oszczędności polskich obywateli, dużo biedniejszych od Włochów, niech najpierw sięgnie po pieniądze u siebie.
Po drugie, jeżeli Włosi odmówią wykupienia obligacji, ich kraj powinien ogłosić bankructwo. Włochom będzie się to należało, skoro odmówili ratowania swojego kraju, a banki włoskie, francuskie, niemieckie, holenderskie, austriackie i inne, które na tym stracą, zostaną znacjonalizowane za pomocą pożyczek udzielonych przez EBC. Oczywiście po upadku Rzymu nastąpi kilkuletnia głęboka recesja, ale UE i tak jej nie uniknie.
Oczywiście jest wysoce prawdopodobne, że liderzy unijni, szczególnie ci, którzy mają niedługo wybory, będą starali się opóźnić nadejście recesji. Tak właśnie działa Nicolas Sarkozy. Ponieważ nie udało mu się namówić EBC do drukowania pieniędzy, teraz proponuje zrzutkę na Włochy. Polska nie ma żadnego interesu w tym, żeby Sarkozy albo ktoś inny wygrał wybory, więc nie powinna uczestniczyć w finansowaniu tego procederu. Zamiast wydawać miliardy euro na pożyczkę dla bankrutujących Włoch, Polska powinna kupić za te pieniądze więcej złota do rezerw dewizowych. Zamiast uczestniczyć w tym teatrze pozorów, Polska powinna głośno domagać się od Włochów wykupienia długów. Są bogaci, mają olbrzymie oszczędności i stać ich na to. Tylko w ten sposób możemy uratować wspólną Europę, wspólny rynek i Schengen.
Właśnie ukazała się książka „Felietony”, z tekstami autora z lat 2010 – 2011, także z „DGP”.