Scenariusz pierwszy: Grecy zawierają jakiś kompromis z przywódcami państw Eurolandu w sprawie programu pomocowego i referendum.
Scenariusz drugi: kompromis nie jest wynegocjowany, a w piątek grecki rząd upada, wynik przedterminowych wyborów jest niewiadomą, a stosunek do zaciskania pasa najsilniejszej partii opozycyjnej – Nowej Demokracji niejasny. Wiadomo tylko, że jest niechętna referendalnemu pomysłowi. Scenariusz trzeci: Grekom zabraknie pieniędzy na spłatę zobowiązań i mamy niekontrolowane bankructwo. Scenariusz czwarty: do referendum dochodzi, Grecy odrzucają pomocowe strategie Eurolandu.
Te scenariusze wyglądają na najbardziej prawdopodobne, choć pewnie można by rozpisać także inne. Ich wspólnym mianownikiem jest to, że zaledwie po tygodniu jakiego takiego spokoju Euroland znów wkracza na ziemię kompletnie nieznaną. Co więcej, w niespotykanym dotąd stopniu racje ekonomiczne będą rywalizować z ambicjami politycznymi. Pomysł greckiego premiera to przecież policzek dla pozostałych szefów państw Eurolandu, którzy włożyli gigantyczny wysiłek w stworzenie konstrukcji pomocowych. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić Georgiosa Papandreu, który po dogadaniu się z Eurolandem wychodzi do narodu i przekonuje, że referendum nie było jednak najlepszą koncepcją. Chyba że ustępstwa jego partnerów ze strefy euro byłyby naprawdę gigantyczne. A sprowadzałyby się pewnie do skierowania strumienia gotówki do Grecji pod znacznie łagodniejszymi warunkami. Ciężko w to uwierzyć.
Bieżącym skutkiem tych przetargów będzie wielotygodniowy, kolejny triumf emocji. Także wobec polskiej giełdy i polskiej waluty. Trudno liczyć na stabilizację na GPW i na wzrost siły złotego. Ale również trzeba pamiętać, że świat jeszcze bardziej dokładnie będzie się przyglądał zadłużeniu i kondycji finansowej poszczególnych państw. A tu możemy być na cenzurowanym, w dodatku nie tyle zmuszeni okolicznościami, ile w dużej mierze na własne życzenie.