W jednym z niedawnych felietonów wskazywałem, na kogo nie należy liczyć, że kiedykolwiek polubi kapitalizm. To są ci true believers (głęboko wierzący), jak ich nazywał Eric Hoffer, w to, że ich recepta na życie, także gospodarcze, jest najwłaściwsza.
Jedni wierzą w to, co ich Bóg słowami proroków i świętych ksiąg powiedział ponoć setki czy tysiące lat temu na temat tworzenia i podziału bogactwa. Inni wierzą w to, co powiedział ich świecki ideolog (Jan Jakub Rousseau, Karol Marks i inni) na temat wyższości kolektywizmu nad indywidualizmem. Żadne dowody – a jest ich multum – nie przekonają ich do kapitalizmu.
Są jednak miliony ludzi, którzy słuchają nauk kapłanów czy ideologów, i do nich kieruję to przesłanie. Są oni często zwolennikami demokracji, systemu opartego na wolności politycznej i społeczeństwie obywatelskim. Rzecz w tym, że nie lubią kapitalistycznego rynku. Nieważne dlaczego: nasłuchali się wzmiankowanych true believers, czytali wypisywane przez nich bzdury w gazetach czy słuchali ich w telewizorni, a może, co zdarza się najczęściej, zaszczepiono im niechęć do kapitalizmu jeszcze w procesie edukacji. Nie darmo laureat Nagrody Nobla z ekonomii Friedrich von Hayek wskazywał, iż dla przyszłości kapitalistycznego rynku edukować trzeba, jak to nazywał, „sprzedawców idei z drugiej ręki”: nauczycieli i dziennikarzy.
To niewątpliwie jest zadanie dla tych, którzy uważają, że kapitalistyczny rynek, oparty na prywatnej własności, jest najbardziej efektywnym systemem ekonomicznym w historii ludzkości. A ponadto (i tu dochodzimy do sedna tego felietonu) jest gwarantem wolności politycznych i obywatelskich.
Jakiś czas temu opublikowałem długi artykuł o przyczynach nieustającego poparcia dla kolektywistycznych idei ekonomicznych. Poparcia wciąż żywego, pomimo nieustającego pasma klęsk tych idei, gdy tylko zostają one urzeczywistnione w praktyce. Zwróciłem się tam z apelem do tych, którzy kapitalizmu nie lubią, ale jednocześnie są przekonanymi demokratami i zwolennikami praw obywatelskich. Uważam, że warto tutaj powtórzyć ten apel:
„Przeciwnicy kapitalizmu! Zanim z kolejnym przypływem energii rzucicie się do podgryzania korzeni kapitalizmu, tzn. jego podstawowych instytucji: wolnych cen, własności prywatnej itd., zastanówcie się nad pewną prawidłowością. W historii ostatnich kilku stuleci zdarzały się przypadki, że kraje charakteryzujące się kapitalistyczną gospodarką rynkową nie były lub na czas jakiś przestawały być demokratycznymi państwami prawa. Ale historia nie zna przypadku, by demokratycznym państwem prawa stał się kraj, który nie był wcześniej lub nie stał się jednocześnie krajem o kapitalistycznej gospodarce rynkowej. Może bowiem okazać się, że likwidując tę ostatnią, stracicie w stosunkowo krótkim czasie także i tę pierwszą”.
W ten sposób staram się rozszerzyć bazę poparcia dla najlepszego – moim zdaniem – systemu ekonomicznego, wychodząc poza jego zwolenników. Nie jestem pierwszym, który widzi związki między kapitalistyczną gospodarką opartą na prywatnej własności a wolnościami politycznymi i obywatelskimi. Prawie 200 lat wcześniej pisał o tym de Tocqueville, krytykując tych, którzy akceptują wolność dla niesionych przez nią materialnych korzyści (bo wolność i kapitalizm były w XIX w. nieodróżnialne; były to te same kraje). „Ci, którzy akceptują wolność dla materialnych korzyści, nigdy jej na dłużej nie utrzymają”...