Komunikaty RPP są niespójne, często sprzeczne, działania niejasne dla rynku i dla ludzi
Zaraz, zaraz. Co rusz czytam wypowiedzi ekonomistów czy praktyków biznesu najwyższego szczebla chwalące posunięcia Rady Polityki Pieniężnej, jednak coś się nie zgadza. Rada wyznaczyła cel inflacyjny na poziomie 2,5 procent. Inflacja wynosi 5 procent. Czyli wynik nie został osiągnięty, i to w sposób znaczący. Za coś takiego w prywatnym biznesie z miejsca traci się robotę.
Wiem, to, co piszę, trąci demagogią. Oczywiście z problemem inflacji na poważnie zaczyna mierzyć się pół świata. Przyczyny jej erupcji są dosyć złożone, a wzrost inflacji w Polsce w głównej mierze jest spowodowany tzw. czynnikami zewnętrznymi, czyli cenami paliw, surowców, żywności i tak dalej. U nas w dodatku cały ten proces często sprowadza się do problemu drożyzny, niesłychanie lubianego przez polityków, o którym na pewno usłyszymy jeszcze dużo podczas kampanii wyborczej. Ciekawe jest to właściwie tylko pod jednym względem – do jakiego stopnia ignorancji posuną się ci, którzy mają ambicje rządzić tym krajem.
To wszystko prawda. Wróćmy jednak do rady. Niewątpliwie gromadzi ona wybitnych ekonomistów i niewątpliwie prędzej czy później z wysoką inflacją sobie poradzi. Jednak mimo tego wszystkiego jakiś problem z radą jest. Być może to po prostu problem komunikacji. Pal sześć jeszcze tak zwaną komunikację z rynkiem, chociaż przybiera ona coraz bardziej zabawne formy. Wypowiedzi członków rady, czasami zresztą ze sobą sprzeczne, są przez analityków rozdrabniane na części pierwsze, nicowane i prześwietlane. A wszystko sprowadza się do próby prognozy – będzie podwyżka stóp czy nie? Trochę to przypomina wróżenie z grubości teczki Alana Greenspana. Złośliwi pewnie by powiedzieli: jaki kraj, taka teczka Greenspana.
Zastanawia mnie inna jednak rzecz. Jaki właściwie komunikat ma rada nie dla ekspertów, lecz dla tych ludzi, którzy nie nabrali się na opowiastki o drożyźnie, ale poważnie zaniepokoili się tym, że wysoka inflacja na przykład zaczyna zżerać ich zgromadzone w pocie czoła oszczędności. Czy rada, jedna z najważniejszych w tym kraju instytucji zaufania publicznego, strażnik wartości pieniądza, ma coś do powiedzenia nie tylko rynkowi, ale też, jakkolwiek by to zabrzmiało, zwykłym ludziom? Czyli na temat przyczyny wzrostu cen, kroków, jakie należy podjąć i co one oznaczają dla kieszeni setek tysięcy ludzi, oraz kiedy można liczyć na uspokojenie sytuacji.
Oczywiście zaraz zostanę odesłany do wypowiedzi członków rady, ich tekstów, najróżniejszych komunikatów. Mają one jednak kilka wad – są w nikłym stopniu przyswajalne dla szerszej publiczności, czasami, jako się rzekło, sprzeczne ze sobą, nie dają jasnego i spójnego obrazu sytuacji. Czy dzięki temu ktoś, kto nie jest ekspertem, może spokojne spać w przekonaniu, że rada panuje nad sytuacją? A obecny skok inflacji ma rzeczywiście tylko okresowy charakter?
Jeżeli nie – skutki mogą być co najmniej dwa. Po pierwsze, ludzie przestaną oszczędzać, bo i po co. Najbardziej bezpieczne i najbardziej popularne formy, czyli lokaty bankowe, zaczęły po prostu przynosić straty. Lepiej kupować, co może mieć konsekwencje w postaci nakręcania popytu wewnętrznego. I skutek drugi, groźniejszy, czyli kolejny wybuch dyskusji o drożyźnie i o tym, że to państwo nie działa, co jest po prostu nieprawdą. Ale jeśli brakuje silnych komunikatów merytorycznych, populizm staje u bram. A o to przecież radzie na pewno nie chodzi.