Opartych na faktach argumentów za kapitalistycznym rynkiem jest ogrom. Zapominamy, że ludzkość przez ogromną część swojej historii żyła w biedzie. Kroki w kierunku zamożności to historia najnowsza kapitalistycznego rynku.
Z pracy sławnego statystyka Angusa Maddisona wynika, że od 1820 r. do początku obecnego tysiąclecia udział tych, którzy żyli na najniższym poziomie (określonym jako 1 dolar dziennie), zmniejszyła się radykalnie z ponad 80 proc. ludzkości do ok. 20 proc. Sukcesy Chin i Indii w wyciągnięciu ze skrajnej biedy setek milionów mieszkańców są też sukcesem kapitalistycznych reguł. Tyle sukcesu, ile rynku, słabości ciągnące te kraje w dół są dziedzictwem wcześniejszych systemów.
O tych i niezliczonych innych faktach należy mówić, przekonując wyborców do kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Nie wystarczy mieć rację; jeszcze trzeba wygrywać wybory! A nie wszystkich da się przekonać. Są tacy, wcale liczni zresztą, którzy wierzą, że kolektywistyczne systemy są lepsze, bo wywołują dobre instynkty współpracy, szlachetne uczucia i inne pozytywne następstwa.
Z ideologami kolektywizmu wszelka dyskusja o zaletach kapitalizmu jest bezużyteczna. A fakty mówiące, że kapitalizm jest o niebo skuteczniejszy w wyplenieniu biedy z kuli ziemskiej niż ich utopijne pomysły, są dla nich właśnie najgorszą cechą kapitalizmu! Jak ten okropny kapitalizm, oparty na oświeconym interesie własnym, a nie na szlachetnych ideowych pobudkach, śmie mieć rację?!
Nic nie pomoże przypominanie, że kolektywizmy, te zbrodnicze, narzucone siłą (jak Sowiety albo maoistowski komunizm w Chinach), czy te pochodzące z wyboru wspólnot religijnych (w USA w XVII – XVIII w.) lub socjalistycznych (w USA, Anglii i Francji w XIX w.) zbankrutowały po krótkim okresie istnienia. Przeciwnie, wyznawców kolektywizmu doprowadza to do białej gorączki.
Tak samo nie przekonamy przedstawicieli rozmaitych religii, głoszących niezgodność z wartościami, wręcz grzeszność starań o poprawę własnego losu. Oni też przecież wzywają w świętych księgach i jeremiadach do altruizmu, troski o bliźniego, dzielenia się z każdym, co powinno przynieść poprawę losu wszystkim. A nie przynosi! Tym bardziej nie znoszą kapitalizmu, który opierając się na fundamencie interesu własnego jednostki, takie efekty przynosi.
Trudno dziwić się, że niechętni kapitalizmowi przedstawiciele religii (jak wzmiankowani wcześniej ideolodzy) toczą pianę i rzucają gromy na egoizm i wszystko to, co jest częścią natury ludzkiej, jak wspomniana przez Adama Smitha skłonność ludzi do poprawy swego losu. W naszej zachodniej cywilizacji (podupadającej, niestety, z przyczyny kolektywistycznych majsterkowiczów) ich wpływ nie jest wielki. Niemniej np. w Australii w latach 80. XX w. rada kościołów chrześcijańskich zaleciła rządowi... wprowadzenie ustroju socjalistycznego.
Nie przekonamy też trzeciej, najliczniejszej, grupy artystycznych i innych humanistycznych pięknoduchów. Ci ostatni wybrzydzają na kapitalizm, bo to jest modne i mogą pokazać się jako ludzie szlachetni, wspierający dobrą sprawę krytyki złego ustroju. Do nich też nie przemówią fakty, bezinteresowne wsparcie antykapitalistycznej krucjaty jest dla nich satysfakcją samą w sobie. Czują się w ten sposób lepsi.
Ostatnie słowa: wszystkie te trzy grupy należy spisać na straty. Kapitalizmu nie poprą na pewno! Problemem jest to, że ich pięknie brzmiące hasła mogą zawrócić w głowie innym...