Ewentualne bankructwo Grecji wywołuje u polityków i bankierów dreszcze, a co dopiero bankructwo Stanów Zjednoczonych. Tymczasem jest bardziej realne niż kolaps Hellady, i to już za dwa miesiące. Republikanie chcą uczynić z bankructwa bicz na Obamę, by zaczął wreszcie oszczędzać. Taka zabawa może jednak mieć przykre skutki. Trudno o bardziej niepokojący sygnał dla rynków w kryzysowych czasach niż klapa Ameryki, choćby nawet chwilowa.

Waszyngton przekroczył limit zadłużenia państwa – 1,4 bln dol. W sierpniu Kongres musi go albo podwyższyć, albo Ameryka ogłosi niewypłacalność. W Partii Republikańskiej dojrzewa pomysł, by głosować przeciwko zawyżaniu limitu.

Stany szły dotąd drogą odmienną od Europy, zamiast cięć pompowały dolary w gospodarkę nie przejmując się deficytem i długiem, w efekcie są jednym z najbardziej zadłużonych państw świata. Przymuszenie Obamy do oszczędzania jest zacną ideą, ale Republikanie są współwinni tej sromocie. Clinton zostawił Amerykę z nadwyżką budżetową, w dług wpędziły ją wojny Busha. Amerykańska prawica też powinna posypać głowę popiołem.

Ewentualne bankructwo podminuje i tak już słabnące zaufanie do dolara oraz amerykańskich obligacji i w ogóle Ameryki jako stabilizatora. Skoro nawet ona nie radzi sobie z długami i bankrutuje, cóż pewnego na tym świecie? Lepiej więc by się stało, gdyby Republikanie powstrzymali swoje zapędy i znaleźli inny sposób na Obamę. Panowie, nie przysparzajcie nam kolejnych lęków.