Fundusze emerytalne, które napędzały polski rynek kapitałowy, teraz są słabe. Stymulujące gospodarkę możliwości inwestycyjne samorządów – ograniczane. Po raz drugi zielonej wyspy nie będzie.
Po publikacji danych o polskim PKB w I kwartale politykom koalicji uśmiech nie schodził z twarzy. Wynik jest dobry, a do tego ruszyły wreszcie inwestycje. Polacy dalej kupują na potęgę, choć patrząc trzeźwo, powinni już być bardziej powściągliwi. Życie przecież podrożało.
Gospodarka ma się nieźle. Jej siła nie jest jednak zbyt duża, ponieważ kraj jest cały czas na dorobku. Mocniejszy podmuch może nam zaszkodzić.
I właśnie na tym polega problem. Ma rację minister Jacek Rostowski, kiedy mówi, że zagrożenie dla stanu finansów publicznych płynie z zewnątrz, szczególnie z Grecji.
O tym, że niebezpieczeństwo jest całkiem realne, można było przekonać się w środę, kiedy giełdy posypały się po publikacji fatalnych danych z USA, Europy i Chin. Całkiem możliwe, że świat wita się właśnie z drugą fazą kryzysu. Pytanie – czy polska gospodarka przetrwa jego kolejne uderzenie. Pierwsze zniosła dzielnie, wbrew czarnym prognozom poradziła sobie ze spowolnieniem w Europie, nie wpadła w panikę. Jak będzie teraz?
Wiele zależy od tego, czy perturbacje na Zachodzie wymkną się spod kontroli europejskich i amerykańskich polityków. Czy przybiorą one skrajne, rynkowe formy, czy będą tłumione przez kolejne interwencje państw. Na razie wiele wskazuje na to, że politycy boją się kryzysu jak ognia, stąd ciągłe próby ratowania Grecji. Strach przed rynkiem jest u nich większy niż perspektywa pompowania w upadające gospodarki kolejnych miliardów.
Skutki kryzysu na Zachodzie mogą być więc nie aż tak straszne, jak się dzisiaj wydaje. Wszystko zależy od tego, czy rządom wystarczy pieniędzy i czy wyborcy nie zmienią politycznych preferencji.
Jednak niezależnie od tego, co zrobią Berlin, Paryż czy Waszyngton, będziemy musieli się zderzyć z nieufnością świata finansów do rynków wschodzących, czyli takich jak Polska, Węgry czy Bułgaria. Można się więc spodziewać, choć nie na sto procent, wzrostu cen surowców, zwłaszcza ropy, większej inflacji, osłabienia złotego i spadku zamówień na Zachodzie. Niepokojące sygnały już widać – indeks PMI dla przemysłu (Purchasing Managers Index), który zawiera oceny menedżerów bezpośrednio uczestniczących w procesach gospodarczych, pokazał w maju rekordowo duży spadek nowych zamówień eksportowych. Rośnie ryzyko przyhamowania gospodarki w drugiej połowie roku.
Nie byłby to może wielki kłopot, gdyby nie to, że tracimy ważne filary naszej gospodarki, zapewniające nam miękkie lądowanie w czasie turbulencji. Fundusze emerytalne, które napędzały polski rynek kapitałowy, stają się cieniem swojej potęgi. Rząd ogranicza samorządom możliwości zaciągania pożyczek, a tym samym tnie ich możliwości inwestycyjne stymulujące całą gospodarkę. Do tego przymierza się do wprowadzenia podatku bankowego, który da się we znaki sporej grupie banków. Kredyty, których będą potrzebowały firmy, na pewno nie staną się przez to tańsze.
Poprzednią fazę kryzysu przetrwaliśmy w dużym stopniu dzięki temu, że rząd zostawił gospodarkę w spokoju. Teraz możemy mieć problem, bo zaczął przy niej majstrować.