Każdego dnia z Grecji napływają nowe wiadomości, które razem składają się na niezłą mieszankę wybuchową. Słyszymy o kolejnym obniżeniu ratingu kraju, o kolejnych protestach na ulicach miast, o sprzeciwie opozycji wobec planów konsolidacyjnych rządu.
A także o opóźnieniach w przesłaniu do UE i MFW przez rząd Grecji zmodyfikowanego programu konsolidacji fiskalnej, o sygnałach z MFW sugerujących, że kolejna transza wsparcia finansowego może nie nadejść, czy też o problemach z tytułami własności państwowych aktywów jako argumentu za opóźnieniem realizacji planów prywatyzacyjnych greckiego rządu. I to wszystko w sytuacji kurczącej się gospodarki ze sporym wciąż deficytem i rosnącym długiem. Konsekwencją tych informacji są kolejne rekordy rentowności greckich obligacji. Im więcej czasu upływa, tym bardziej narasta sceptycyzm co do sensowności dotychczasowej polityki krajów strefy euro wobec Grecji.
Politycy europejscy powtarzają, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji... i dlatego decydują się na kolejne transze pomocy. Ale jak wielokrotnie pisałem, zapewnienie Grecji krótkoterminowej płynności przy tak ogromnym zadłużeniu i niekonkurencyjnej gospodarce odkłada jedynie problem w czasie. Co więcej, niepewność przenosi się na kolejne państwa regionu. Omija na szczęście wciąż jeszcze Hiszpanię, jednak wystarczyło, żeby w zeszłym tygodniu rządząca partia poniosła klęskę w wyborach lokalnych, a rynki już następnego dnia oceniły, że premier Zapetero, chcąc ratować władzę, odejdzie (jak to raz już zrobił rok temu) z drogi reform. Odejdzie czy nie, nie mam pojęcia, ale im więcej krajów stoi przed takim ryzykiem, tym groźniejszy staje się kryzys dla całej strefy euro.
Polityka, podobnie jak ekonomia, polega na umiejętności wyboru. Z tego, że nie ma dobrych rozwiązań, nie wynika, że nic nie należy robić. Po pierwsze wśród nieoptymalnych rozwiązań są lepsze i gorsze. A co najważniejsze, jak pokazuje ostatni rok, odkładanie decyzji w czasie pogarsza sytuację. Wraz z upływem czasu rośnie ryzyko, że któryś z rządów ogłosi odejście od dalszych bolesnych reform. Nastąpi wtedy jeszcze głębszy spadek wartości papierów zagrożonych krajów i w efekcie niekontrolowana restrukturyzacja długów tych państw w skali znacznie większej niż obecnie. Nic bowiem nie dokonuje tak głębokiej przeceny walorów jak panika. Wspomniany powyżej scenariusz jest jednym z wielu. Ale przecież nie chodzi o to, aby przewidzieć dzisiaj dokładny rozwój wydarzeń, ale raczej przestrzegać przed prawdopodobną sekwencją zdarzeń.
Za miesiąc rozpoczyna się Polska prezydencja w Unii Europejskiej. Będzie niestety przysłonięta problemami tzw. krajów peryferyjnych. Szczególnie że jako kraj będący poza euro nie mamy zbyt dużo do powiedzenia w tej sprawie. Choć własne zdanie wypadałoby mieć. Nie wiem, jaka jest opinia polskiego rządu w kwestii sposobu wyjścia z greckiego zadłużenia. Uważam, że powinna być zbliżona do niemieckiej, czyli popierać tzw. miękką restrukturyzację greckiego długu. Dzisiaj głównym zmartwieniem Europy nie są już nierówności regionalne, sen z powiek spędza im przede wszystkim obawa, że za Grecję rachunek trzeba będzie niedługo już zapłacić i prawdopodobnie na jednym kraju się nie skończy. A w najbliższych tygodniach zapadać będą kluczowe dla przyszłego budżetu unijnego decyzje. I to w okresie, kiedy oprócz problemów krajów peryferyjnych większość krajów europejskich skupiona jest na cięciu deficytów. Chętnie więc przycięliby też na budżecie unijnym. A jak się nie uda za bardzo przyciąć, to przynajmniej budżet ten tak zrestrukturyzować, aby więcej środków trafiło z powrotem do płatników np. w postaci wsparcia tzw. zielonych technologii czy innowacji. To, co się dzieje dziś wokół Grecji, ma wpływ na naszą przyszłość. Dlatego powinniśmy się opowiadać za rozwiązaniem, które łatwe nie jest, ale problem przecina i daje możliwość skupienia się na przyszłości.