Ludowy Bank Chin poinformował, że chińskie rezerwy walutowe przekroczyły w marcu tego roku 3 biliony dolarów, czyli 3 tysiące miliardów dolarów. Co można kupić za te pieniądze? Całe Włochy. Dług publiczny Włoch to właśnie 3 biliony dolarów. Chiny mogą też kupić na zapas 25 miliardów baryłek ropy naftowej, co zaspokoi ich potrzeby importowe tego surowca na 13 lat. Albo mogą kupić 10 największych firm amerykańskich lub 15 największych firm europejskich albo wszystkie firmy z indeksu Nikkei 225 na giełdzie w Tokio i jeszcze dostaliby 30 mld dolarów reszty.
Chińskie rezerwy dewizowe wzrosły o prawie 200 mld dolarów tylko w I kwartale 2011 roku. Za pieniądze tylko z dwóch ostatnich kwartałów Chiny mogłyby wykupić cały polski dług publiczny i prawie nie zauważyłyby ubytku. Kiedy byłem wiceprezesem Narodowego Banku Polskiego rozmawiałem z ówczesnym wiceprezesem LBCh, państwo to miało wtedy niecałe 2 biliony dolarów rezerw walutowych. Zapytałem, gdzie inwestują pieniądze. Wiceprezes odpowiedział, że kierują się zasadą, by nie zaburzać rynków. A ponieważ ich codzienne rezerwy powiększają się o 2 miliardy dolarów, które trzeba gdzieś ulokować, mają do wyboru niewiele rynków, na których mogą inwestować tak duże kwoty bez silnego wpływu na ceny. To rynki instrumentów dłużnych w USA, w mniejszym stopniu w Europie i w jeszcze mniejszym stopniu giełdy na całym świecie.
Skąd się wzięły tak potężne rezerwy dewizowe, trzykrotnie większe niż Arabii Saudyjskiej, największego eksportera ropy naftowej, i czterokrotnie większe niż Japonii? Są dwa źródła: olbrzymia nadwyżka eksportu nad importem oraz napływ inwestycji spekulacyjnych i długoterminowych. Ponieważ Chiny prowadzą politykę stabilnego kursu walutowego, LBCh skupuje napływające waluty, emitując w zamian renminbi. Inwestuje waluty za granicą, a wydrukowane renminbi służą do rozkręcania akcji kredytowej, a po części wracają do banku centralnego w postaci rezerwy obowiązkowej, którą wszystkie banki komercyjne muszą wpłacać do LBCh.
Trzy biliony dolarów to nie dużo, gdy zestawimy je z aktywami zarządzanymi przez tysiące prywatnych funduszy inwestycyjnych lub emerytalnych. Jednak jeszcze nigdy taka kwota nie była w gestii niedużej grupy ludzi, którymi kieruje więcej motywów niż tylko chęć zarobienia pieniędzy. Na przykład największy na świecie fundusz obligacji PIMCO zarządza kwotą około biliona dolarów, ale jego jedynym celem jest osiągnięcie jak największej stopy zwrotu w ramach określonego profilu ryzyka inwestycji. Natomiast władze Chin z pewnością poza stopą zwrotu kierują się również innymi celami, politycznymi. Oferują pomoc finansową bankrutującym krajom strefy euro w zamian za przyjazne dla nich decyzje, jak przejęcie w zarządzanie portu w Pireusie. Co Chiny otrzymały w zamian za pomoc Hiszpanii, dopiero się dowiemy. Dzięki rezerwom zabezpieczają swoje potrzeby surowcowe na wiele lat oraz podnoszą innowacyjność gospodarki, dokonując przemyślanych zakupów firm technologicznych na całym świecie. No i zbroją się, co odnotowało wielu zaniepokojonych analityków.
Oczywiście w czasach, gdy wiele państw ma broń atomową, globalny konflikt militarny jest niemożliwy. W takiej sytuacji światowe mocarstwa toczą wojnę o wpływy, wykorzystując pieniądze. Nieustanna wojna toczy się na rynkach finansowych. Rozmawiałem z prezesem dużego globalnego funduszu inwestycyjnego. Postawił on hipotezę, że Amerykanie drukują dolary, by wzmocnić spekulacje na rynkach surowcowych, bo Chiny są gigantycznym importerem surowców i najwięcej na tym stracą. Nie wiem, czy tym kieruje się administracja USA, nie wiem też, jakie będą losy wojen walutowych. Wiem jedno, 3 biliony dolarów to wystarczająco dużo, by potrząsnąć całym światem. A jak pokazał rok 2008, gdy drży w posadach świat finansów, najwięcej tracą kraje Zachodu.