Świat cierpi na brak surowców. Politycy nie mają pomysłu, jak zmierzyć się z problemem. Kierują uwagę społeczną na energię alternatywną. Ta nie zapewni światu liczby kilodżuli wystarczającej, by się rozwijał.
Świat złakniony energii z niepokojem śledzi doniesienia o wyczerpywaniu się złóż ropy, wzroście zapotrzebowania Chin i Indii, rewoltach na roponośnych obszarach Bliskiego Wschodu. Boimy się, więc tym chętniej słuchamy opowieści o cudownym ocaleniu, które ma nam przynieść tak zwana energia alternatywna – tania, czysta i niewyczerpana. To jednak tylko bajki opowiadane przez polityków. Na obecnym etapie rozwoju technologicznego taka energia nie istnieje. Jesteśmy skazani na kopaliny i atom. O te pierwsze niedługo być może trzeba będzie walczyć, drugi zaś jest niebezpieczny, jak pokazała Fukushima.
Miraż alternatywnej przyjaznej energii przydaje się jednak jako narzędzie polityczne. Jest zasłoną dymną dla niezdecydowania i braku pomysłów, jak zaradzić spodziewanym niedoborom kopalin oraz narastającemu apetytowi gospodarek wschodzących. Te dwa czynniki pchają główne państwa świata do konfliktu o surowce. Nie jest łatwo komunikować własnemu społeczeństwu, że trzeba się do niego przygotować. Prezydent Republiki Federalnej Niemiec Horst Koehler został zmuszony do złożenia dymisji, gdy zasugerował publicznie, że Niemcy powinny rozważyć użycie sił zbrojnych do zabezpieczenia szlaków przesyłowych. Pouczający przykład, bezpieczniej mówić o zielonej energii oraz redukcji CO2 niż o wojnie o ropę i gaz.
Energia odnawialna nie jest wynalazkiem rynku, nie pojawiła się jako naturalna odpowiedź na zapotrzebowanie. Promują ją politycy. Kiedy przyjrzeć się najważniejszym realizowanym i planowanym inwestycjom w zieloną energię – plantacjom roślin pod biopaliwa w USA, Indonezji czy Brazylii, farmom wiatrowym na Atlantyku, kolektorom słonecznym na Saharze – zawsze w takiej lub innej formie stoją za nimi rządy. Tymczasem wszelkie technologie pozyskiwania energii z promieni słonecznych, wiatru, prądów morskich czy biomasy nie są w stanie zapewnić światu liczby kilodżuli wystarczającej, by mógł się on dalej rozwijać gospodarczo.
Pakiet energetyczny z Kioto, konferencje w Kopenhadze i Cancunie, które miały skłonić państwa do zmniejszenia emisji CO2, były imprezami politycznymi, a nie klimatycznymi. A rozwiązania przyjęte przez Unię Europejską, na przykład handel prawem do emisji dwutlenku węgla, trącą już duchem Franza Kafki. Czego się jednak nie robi, by ukryć, że... niewiele się robi?
Naglącym problemem świata nie jest globalne ocieplenie, ale niedobór surowców energetycznych. Dlatego prezydent Obama bez wahania cofnął zakaz wierceń głębinowych wprowadzony po katastrofie platformy BP w Zatoce Meksykańskiej. Dlatego władze Kanady zgadzają się na ekologiczną katastrofę znacznych obszarów Alberty, prowincji, gdzie wydobywana jest ropa z piasków. Dlatego ekologowie nie powstrzymają wydobycia w Polsce gazu łupkowego, jeśli tylko okaże się, że go mamy.
A zielona energia? Świetnie koresponduje z Czerwonym Kapturkiem. I to bajka, i to bajka.