W niepewnych czasach inwestorzy szukają bezpiecznej przystani. Polska nią nie jest, więc nas omijają.
Dla inwestorów optymizm i pesymizm są takim samym towarem jak dolar, cynk czy ropa. Widać to wyraźnie, gdy rynki targane są tak potężnymi emocjami jak teraz.
Jeszcze tydzień temu wydawało się, że Europejski Bank Centralny podniesie stopy procentowe w kwietniu, ale teraz nie jest to pewne. Jeżeli Jean-Claude Trichet, szef EBC, przestraszy się konsekwencji katastrofy w Japonii, może wstrzymać podwyżki.
Japonia to w tej chwili wielka niewiadoma. Być może jej gospodarka nie została zrujnowana, ale na pewno przyhamuje. Ile krążącego po świecie japońskiego kapitału wróci do Tokio, by inwestować w odbudowę rodzimego przemysłu? Jak bardzo zostaną uszczuplone gigantyczne fundusze przeznaczone na ambitne projekty energetyczne w Polsce, motoryzacyjne w Europie i USA, infrastrukturalne w Azji i Afryce? Nikt tego nie wie. Gospodarka światowa może przełknąć bezboleśnie japońską katastrofę, a może od niej potężnie zachorować. Nouriel Roubini, genialny ekonomista, który przewidział światowy krach finansowy, uważa, że japońska gospodarka stanęła nad przepaścią – albo wykorzysta szok związany z tsunami i rozpocznie odkładaną od lat sanację finansów publicznych, albo pogrąży się w chaosie.
Konsekwencje japońskiej tragedii wzmacnia katastrofa w elektrowni atomowej Fukushima Daiichi. Doniesienia o chłodzeniu reaktora przypominają korespondencje wojenne, atomowa panika ogarnia kolejne regiony świata. Jakby tego było mało, swoje dokładają politycy, tacy jak unijny komisarz ds. energetyki Gunther Oettinger, który ogłosił, że sytuacja w Fukushimie wymknęła się spod kontroli.
Europa też nie jest oazą spokoju, o czym świadczy wciąż niezamknięta historia kłopotów finansowych peryferii. Nie wszyscy godzą się na radykalne oszczędności. W Portugalii pakiet cięć może zablokować opozycja. A to oznacza, że odżywa problem pompowania miliardów w gospodarki, które nie radzą sobie z kryzysem. A nie wiadomo, kto jeszcze zgłosi się po pieniądze.
Znaków zapytania przybywa z każdym dniem. Nic dziwnego, że rynki szaleją. Raz rządzi na nich strach, za chwilę euforia. W takiej atmosferze pieniądz krąży jak szalony, bo miejsca, gdzie może być bezpieczny, zmieniają się z godziny na godzinę. Inwestorzy szukają bezpiecznej przystani. Nie są nią niestety rynki wschodzące, do których należy Polska.
Im więcej chaosu, tym dla nas gorzej. A im więcej optymizmu, tym więcej kapitału w ryzykownych aktywach, takich jak polski złoty, węgierski forint czy bułgarska lewa. Optymizm jest dla nas na wagę złota.