Dzięki dyskusji o OFE znaczna część społeczeństwa uświadomiła sobie, jak ważne dla naszej przyszłości są niekorzystne trendy demograficzne. A więc to, że jeśli nie zacznie się rodzić więcej dzieci, nie mamy co liczyć na jakie takie emerytury, bo nie będzie miał kto na nie zarobić. Do listy problemów, z których trzeba zdać sobie sprawę, pora dopisać kolejny. Z czego te młodsze pokolenia będą żyć, na czym zarabiać? Aspirujemy do świata bogatych, ale ciągle nie zadajemy sobie pytania, dlaczego USA, Niemcy czy Francja są bogate i czy źródełka pieniędzy pojawiają się także u nas. Dlaczego, mimo wszelkich kłopotów z długotrwałą recesją, Japonia przed tragedią była bogata? I zapewne nadal będzie, gdy się już upora ze skutkami tsunami.
Chińczycy znają już odpowiedź na te pytania. Zostali fabryką świata, produkującą nie tylko najtańsze, marnej jakości towary, ale także produkty dla najbardziej luksusowych firm europejskich i amerykańskich. Za miskę ryżu powstają tu torebki Louis Vuitton, których ceny w sklepach zaczynają się od kilkuset dolarów. Jeszcze przed dziesięciu laty każdy guzik, zamek czy metka, nie mówiąc o tkaninie i podszewkach, przyjeżdżał do Chin od europejskiego czy amerykańskiego klienta. Dziś wszystko to, w najwyższej jakości, potrafią robić Chińczycy. Europejscy i amerykańscy klienci dają im pracę, lokując tu swoje zamówienia, ale to nie praca daje największy zysk. Zyski płyną na konta właścicieli luksusowych marek, a nie wykonawców tych drogich produktów. To dlatego Chińczycy zaczynają kupować włoskie firmy wytwarzające luksusowe dzianiny czy firmy francuskich producentów koronek. I cierpliwie czekają, aż w kłopoty finansowe wpadnie jakiś potentat. Taki jak LVHM (francuski Louis Vuitton Hennessy Moet), PPR (Pinault Printemps Redoute), włoska Prada czy amerykański GAP.
Charakterystyczne torebki Louis Vuitton zna cały świat, a francuski właściciel zarabia na nich więcej niż my na naszej największej firmie – PKN Orlen. Takich uznanych marek globalnych Francuzi mają wiele. Włosi mają Pradę,Versace, Benettona, ale także Fiata. Niemieckimi samochodami jeździ cały świat, nawet Amerykanie, preferujący własne auta. Jednak tym ostatnim napędzamy pieniędzy, korzystając z wyszukiwarki Google, markowego sprzętu elektronicznego (też zwykle wyprodukowanego na Dalekim Wschodzie) i na każdym kroku w internecie.
A na czym my zarabiamy? Na niczym, ale za to coraz więcej dajemy na naszych markach zarobić innym. Marka Wedel nigdy nie stała się globalna, ale ma swoją cenę. Wystarczająco wysoką, żeby z grona potencjalnych kupców wyeliminować polską Jutrzenkę. Właścicielem Wedla jest firma japońska. Marka Orbis ma już tylko wartość sentymentalną. Francuski właściciel sieci polskich hoteli Accor pobiera od nich opłatę licencyjną za korzystanie z jego marek. Operator telefonii komórkowej Orange (dawniej Idea) płaci za używanie nazwy francuskiemu właścicielowi. Za chwilę markę Era zastąpi T-Mobile, też nie za darmo. Do sprzedaży wystawiony jest Polkomtel (Plus), nowy właściciel zapewne również zmieni markę na swoją.
To normalne, że jedne firmy wykupują drugie, że następuje proces konsolidacji. Takie są prawa rynku. Te procesy sprawiają jednak, że jedni się bogacą, a inni biednieją, jeśli po tym rynku poruszają się za mało sprawnie. Wygląda na to, że my ciągle jesteśmy nieświadomi wartości marek, tego, że trzeba je tworzyć i w nie inwestować, bo to na nich się zarabia, a nie na produkcji. Przez ostatnie 20 lat polscy przedsiębiorcy stworzyli wiele dobrych marek, choćby kosmetyki Dermiki czy wódkę Belvedere. Dziś Dermika jest własnością firmy szwedzkiej, Belvedere francuskiej. Jakim cudem za 20 czy 30 lat mamy być tak bogaci jak Francuzi czy Niemcy?