Rząd powinien się przyznać, że cięcia w OFE wynikają z konieczności ratowania finansów publicznych. A opowieści o korzyściach dla emerytów, słabości systemu i wrogich oponentach to propaganda.
Właściwie dlaczego nie powiedzieć prawdy? Że cała ta wojna z OFE to szukanie ratunku dla budżetu, a nie walka z rakiem zżerającym naszą gospodarkę. Że chodzi nie o bezpieczeństwo i dobrobyt emerytów, ale o kilka miliardów, które mają uratować głowy ministrów. Po co rząd pędzi w przepaść, dopinając ideologię do czegoś, w czym nie ma żadnej idei?
Wojna o OFE, która na początku miała być co najwyżej wojenką toczoną gdzieś na obrzeżach polityki, stała się poważnym kłopotem rządu. Oliwy do ognia dolewali co chwila ministrowie ekipy Donalda Tuska: Jolanta Fedak, dorzucająca kolejne pomysły na demontaż OFE, Jacek Rostowski, atakujący Leszka Balcerowicza, a ostatnio publikując artykuł o OFE – raku zżerającym naszą doskonałą gospodarkę.
Szeroka publiczność nastawiała ucha, gdy ministrowie grzmieli o finansistach krwiopijcach, oszukańczych obietnicach bankierów i o dobrym państwie, które całe to zło weźmie w garść. Elity rządzące zafundowały nam telenowelę, pełną złych bogaczy i szlachetnych urzędników, czarno-biały ekonomiczny sitcom.
Jednak w naszym kraju są jeszcze ludzie, którzy nie lubią bajdurzenia, zwłaszcza o ekonomii. Nic dziwnego, że występy ministrów wzbudzały w nich coraz większą irytację. Sytuacja stała się dziwna, bo sam rząd dostrzegł, że niechcący doprowadził do polaryzacji w środowiskach, które jeszcze niedawno były mu przychylne.
Wyjściem z takiej sytuacji byłoby powiedzenie prawdy: że cięcia w OFE wynikają z konieczności ratowania finansów publicznych, że państwu potrzebne są reformy. Cała reszta, dobrobyt emerytów, słabości OFE, to grubo ciosana, niewiele znacząca propaganda.
Kłopot w tym, że szansa na takie postawienie sprawy jest nikła. Mało prawdopodobne, by rząd był w stanie przyznać się do błędu, skoro nigdy wcześniej tego nie uczynił. Jasne postawienie sprawy nie byłoby też na rękę kilku ważnym urzędnikom Donalda Tuska, bo zły stan finansów to przecież w dużym stopniu ich zasługa. Bylibyśmy w zupełnie innym miejscu, gdyby nie zaniedbana prywatyzacja i brak reform finansów publicznych.
Spór o OFE przybrał dziwny obrót, w którym gigantyczną rolę grają emocje i spory personalne, a merytoryczną dyskusję zastąpiły cięte wystąpienia przedstawicieli rządu. Można odnieść wrażenie, że atmosfera jest podgrzewana, by uciec od pytań o personalną odpowiedzialność za stan finansów państwa.
Taka forma debaty, niemerytoryczna, oparta na emocjach, frustracjach i lękach, nie może zakończyć się niczym dobrym. Nie zdziwmy się, jeżeli doprowadzi do zniszczenia zmian wprowadzonych przez reformatorów III RP.