Wielka polityka przechodzi nam koło nosa. Kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent Francji Nicolas Sarkozy tworzą wielki pakt konkurencyjności, ale nas w nim nie ma. Nie jesteśmy w strefie euro, więc pakt nie jest dla nas.
Straty polityczne z takiego obrotu sprawy rzeczywiście mogą być spore, stąd zrozumiały smutek, a nawet złość premiera Donalda Tuska i kilku innych polityków europejskich. Europa dwóch prędkości, lepsi i gorsi członkowie UE, rewolucyjne zmiany w gospodarce. Tyle się dzieje, i to bez nas.
Jednak nie warto rozdzierać szat. Rezultaty awangardowych pomysłów Niemców i Francuzów są trudne do przewidzenia, nie wiadomo, gdzie Europa dzięki nim wyląduje. Czy UE stanie się drugą innowacyjną Japonią, mocarstwem gospodarczym – USA bis? A może wręcz przeciwnie – stworzy sojusz gospodarczy z Kubą i Koreą Północną? W wielkiej burzy mózgów, jaka odbywa się na linii Paryż – Berlin, wykluwają się pomysły zarówno niezłe, jak i śmieszne.
Wydłużenie czasu pracy to ciekawy pomysł, tak samo jak walka z deficytem. Ale zrównanie podatków dla firm? Albo unifikacja czasu pracy?
Trudno powstrzymać się od uśmiechu na takie recepty ratowania świata przed kryzysami. Rozbawienia nie krył Hans Werner Sinn, szef renomowanego instytutu Ifo. – Komisja chce monitorować jednostkowe koszty pracy i karać finansowo kraje, jeśli będą odbiegały od innych. To śmieszne. To jest rozwiązanie w stylu centralnego planowania, obce gospodarce rynkowej – mówił w wywiadzie dla duńskiego „Het Financieele Dagblad”.
Europa widziała już szalonych reformatorów, którzy chcieli wywrócić rynek do góry nogami. My sami przez kilkadziesiąt lat ćwiczyliśmy na własnej skórze gospodarcze pomysły politycznych guru.
Dlatego warto nabrać trochę dystansu do tego, co wyprawia teraz strefa euro. Za kilka lat okaże się, które z tych idei się sprawdzą, a które trafią na śmietnik. A to, że nie my o tym będziemy decydowali? Mała strata. I tak mamy sporo do zrobienia na własnym podwórku, zanim ktokolwiek zaprosi nas do grona europejskich liderów.