Równolegle z ogłoszeniem przez GUS szacunku PKB za 2010 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy zaprezentował aktualizację swej głównej ekonomicznej publikacji, jaką jest World Economic Outlook. Pozwala ona na osadzenie naszej gospodarki w szerszym kontekście. Nie jesteśmy wyjątkowi. Polska była w 2009 r. zieloną wyspą na tle Europy, ale nie świata. Dziś przy osiągniętym tempie wzrostu na poziomie 3,8 proc. sytuujemy się pomiędzy krajami rozwiniętymi a rozwijającymi się. W 2010 r. według szacunków MFW wzrost dochodu na świecie powiększył się o 5 proc. W krajach rozwiniętych jest szacowany na poziomie 2,8 proc., a w rozwijających się 7,1 proc., w samej Europie Środkowo-Wschodniej na 4,2 proc. To pokazuje, jak daleko jesteśmy od szybko rozwijających się krajów Azji. Oczywiście Polska jest silnie związana gospodarczo z Europą i bez szybkiego wzrostu na Starym Kontynencie trudno nam będzie osiągnąć tempo wzrostu państw azjatyckich. Ale i tak nie jesteśmy już liderem w naszej części Europy.
Szybki wzrost gospodarczy na świecie w 2010 r. to też efekt statystyczny – po spadku o 0,9 proc. w roku poprzednim łatwiej było uzyskać wysoką dynamikę. W 2011 r. MFW spodziewa się niższego globalnego tempa wzrostu rzędu 4,4 proc. Światowej gospodarce nie pomogą rosnące ceny surowców i żywności. Wyższe ceny surowców oznaczają większe koszty dla biznesu. Kolejne banki centralne zmuszone będą też do podniesienia ceny pieniądza, co będzie tłumić wzrost.
Utrzymująca się dychotomia, w której kraje z nadwyżką na rachunkach bieżących rozwijają się w zawrotnym tempie, a kraje z deficytami notują powolne tempa wzrostu, nie sprzyja zmniejszaniu globalnej nierównowagi. Bo niestety to kraje rozwinięte, w tym przede wszystkim USA, mają coraz większy dług i rosnący import, podczas gdy kraje najszybciej się rozwijające nie przeżywają problemów budżetowych i z roku na rok zwiększają wolumeny swojego eksportu. Świat po kryzysie nie dąży do równowagi, wręcz odwrotnie, zmierza do szybkiego narastania nowych nierównowag. Pytanie, gdzie w tym opisie znajduje się Polska.
Analizując dane z ostatniego roku, trzeba przyznać, że struktura naszego wzrostu gospodarczego jest zbliżona do tej, jaką obserwujemy w krajach rozwiniętych. Przede wszystkim dlatego, że nasz wzrost gospodarczy oparty jest na popycie wewnętrznym, na który w zeszłym roku złożyły się konsumpcja i odbudowa zapasów. Różnica pomiędzy Polską a bogatszą częścią Europy jest taka, że nasza dynamika konsumpcji jest znacznie wyższa. Wynika to z jej struktury, gdzie aż jedną czwartą stanowi żywność – dla porównania w Niemczech udział ten wynosi 10 proc. Jednocześnie polska konsumpcja, zarówno teraz, jak i w przeszłości, nie była tak zależna od kredytu jak w Europie Zachodniej. Co do inwestycji prywatnych zarówno w Polsce, jak i w krajach rozwiniętych nie widać chęci do inwestowania. Gdyby nie dopalacz, jakim są fundusze unijne, nasz wzrost byłby zbliżony do średniej dla krajów rozwiniętych. Wewnętrzne czynniki wzrostu lokują nas zatem znacznie bliżej krajów wolno rozwijających się aniżeli tych dynamicznych. Eksport netto wpierał silnie polski wzrost gospodarczy tylko w 2009 r., w ubiegłym roku jego wkład do wzrostu był ujemny, a w latach kolejnych będzie jeszcze gorzej. Szybko będzie nam rósł deficyt na rachunku obrotów bieżących, a tym samym uzależnienie od zewnętrznego finansowania. A im większe uzależnienie, tym głębsza korekta w przypadku kolejnego zawirowania na rynkach finansowych.
Dzisiaj sytuacja na rynkach wydaje się nieco spokojniejsza niż miesiąc temu. Niemniej jednak wciąż czekają nas fundamentalne wyzwania. Według MFW w zależności od scenariusza kryzys w Europie spowodowany niewypłacalnością państw może w skrajnym przypadku – poprzez kanał bankowy – obniżyć wzrost gospodarczy w strefie euro o 2,5 proc., co byłoby podobne w skali do efektu upadku Lehman Brothers. Funkcjonowanie w takiej niepewności nie sprzyja decyzjom inwestycyjnym. A od tych będzie zależał wzrost zarówno w Polsce, jak i w Europie.