Towarzystwa emerytalne mają prawo bronić swoich zysków. Od początku istnienia OFE na prowizjach i opłatach za zarządzanie pobieranych od naszych składek zarobiły ponad 13 mld zł.
Jeśli rząd, tak jak zapowiedział premier, radykalnie obniży składkę do drugiego filaru, zyski powszechnych towarzystw emerytalnych gwałtownie stopnieją. Prawo do obrony własnych interesów nie oznacza jednak, że dopuszczalne są wszystkie chwyty, także poniżej pasa. Za taki właśnie uważam niby-społeczną kampanię Obronemeryture.pl zorganizowaną przez połowę PTE. Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych w imieniu tej jednej połowy wypowiedziała rządowi wojnę, w której zakładnikami jest 15 mln członków OFE. To ich nawołuje się do obrony interesów PTE, przekonując, że bronią własnych. Zmiany zapowiedziane przez rząd mogą bowiem – jak straszą autorzy kampanii – obniżyć nasze przyszłe emerytury aż o 574 zł 79 gr.
Precyzja wyliczeń sugerować ma rzetelność. Tymczasem oparte są one na symulacjach przyszłych stóp zwrotu w OFE i – jak każda symulacja – mogą daleko odbiegać od rzeczywistości. Żeby wyrobić sobie pogląd na to, jak fundusze pomnażają nasze pieniądze, dobrze spojrzeć na dane, które już mamy. Można je znaleźć na stronach Ministerstwa Pracy lub Komisji Nadzoru Finansowego. Wynika z nich, że osoba zarabiająca średnią pensję i będąca członkiem OFE od początku ich istnienia ciągle nie ma powodów do radości. Gdyby bowiem swoją składkę pozostawiła tylko w ZUS, na koniec maja 2010 r. (świeższych danych nie ma) miałaby na swoim koncie od 117 zł do 1689 zł więcej niż w wybranym OFE. Tylko dwa fundusze (Polsat i Generali) zarobiły dla swoich członków więcej (o 194,99 zł i o 29,99 zł). Oczywiście najnowsze wyliczenia wyglądałyby pewnie nieco lepiej. Kiedy jednak na giełdzie zacznie się bessa, nasze konta w OFE znów stopnieją.
Dwa razy w roku funduszom przygląda się też Komisja Nadzoru Finansowego, obliczając ich stopę zwrotu. W kwietniu 2010 r. średnia ważona trzyletnia stopa zwrotu wszystkich OFE wynosiła zaledwie 2,9 proc. (najwyższa – 4,82). W tym samym czasie wskaźnik wzrostu cen wynosił 11,37 proc. Czyli nasze oszczędności w OFE nie tylko nie zostały pomnożone, ale realnie straciły na wartości. I znów – kolejny komunikat KNF zapewne będzie bardziej optymistyczny, za rok może być różnie. Pochopnych wniosków wyciągać nie należy.
Pewne jest jednak, że OFE wbrew reklamom nie stały się maszynką do zarabiania pieniędzy. Jak cały rynek kapitałowy podlegają wahaniom koniunkturalnym. Jedni członkowie OFE są tego świadomi, ale liczą, że w długim okresie na tym zarobią. Inni mają do państwa pretensje, że każe im część składek lokować w OFE, choć te same pieniądze w banku przyniosłyby im więcej (np. Szwedzi swoje pieniądze do drugiego filaru mogą lokować w wybranej instytucji finansowej, tworów na wzór PTE w ogóle tam nie powołano). Ta część członków OFE uważa, że traci z winy państwa, pozbawiono ich bowiem możliwości wyboru. 15 mln członków OFE nie jest grupą jednomyślną.
Skoro jedni uważają, że radykalne obcięcie składki jest zamachem na ich przyszłą emeryturę, a inni, że wręcz odwrotnie. To może niech każdy sam zadecyduje o swoich pieniądzach? Tak jak stało się to na Słowacji, której rząd stanął przed tymi samymi problemami co my. Wysoka składka (9 proc.) do funduszy powodowała coraz większe zadłużenie państwa i w ubiegłym roku rząd zdecydował, że ma być dobrowolna. Może to lepsze wyjście niż radykalne obcięcie składki, do którego z kolei uciekały się inne kraje europejskie – i obecnie nigdzie nie jest ona wyższa niż 3 proc. Zamiast toczyć wojnę polsko-polską na kolejnym froncie, każdy z 15 mln członków OFE ulokuje pieniądze tam, gdzie uzna za stosowne. Sam podejmie ryzyko. To przecież nasze pieniądze.