Firma zostaje wystawiona na sprzedaż, zainteresowane podmioty składają oferty, wygrywa najlepsza – gdyby tak przebiegała prywatyzacja, byłyby już z niej dochody. Jednak rząd woli kombinować.
Nie jest to proste, ale spróbujmy. Prywatyzacja mogłaby wyglądać w sposób następujący: państwowa firma zostaje wystawiona na sprzedaż, oferty zakupu składają zainteresowane podmioty, najlepiej prywatne. Wygrywa oferta najbardziej atrakcyjna cenowo i najlepiej służąca rozwojowi spółki. W niektórych przypadkach bardziej efektywna może być sprzedaż pakietów akcji na giełdzie.
To nie jest wcale takie trudne. Właściwie mechanizm prywatyzacji, oczywiście przedstawiony szkicowo, wydaje się dosyć prosty. Tylko że zaskakująco rzadko stosowany. Jakoś utarło się, że kolejne rządy chcą przy okazji transakcji prywatyzacyjnych coś ugrać, zakombinować. Dwa najświeższe przykłady spółek energetycznych – Energi i Enei – tylko to potwierdzają. Z tym że w przypadku Enei kompletnie nie wiadomo, w co gra Ministerstwo Skarbu. Wieść gminna niesie tylko, że najmocniej brany w tej chwili pod uwagę kontrahent, państwowy francuski EDF, ma nam stawiać elektrownię atomową. Czyli być może nad tym kombinuje rząd, przedłużając tę prywatyzację.
W przypadku Energi kombinacja była przynajmniej znana opinii publicznej. Budujemy narodowego energetycznego czempiona, łączymy dwie państwowe spółki, a do budżetu trafi przy okazji góra pieniędzy, czyli 7,5 miliarda złotych.
Oczywiście łatwo to wyśmiać, ale sam pomysł miał ręce i nogi. Naprawdę nie byłoby źle, gdyby na europejskim rynku funkcjonowała względnie silna polska grupa energetyczna. Tylko prywatna, a niekoniecznie państwowa. W dodatku twórcy koncepcji wchłonięcia Energi przez PGE chyba zlekceważyli nieco konieczność uzyskania zgody urzędu antymonopolowego. A tej zgody, jak wiemy od piątku, nie będzie.
W obu tych przypadkach kombinowanie z prywatyzacją kończy się tym, że ledwie spinający się budżet nie zobaczył jeszcze z niej ani grosza. Mamy za to głęboką i kontrowersyjną reformę systemu emerytalnego. Mamy pocięty program budowy dróg. A kilkanaście miliardów z prywatyzacji spółek energetycznych przeszło koło nosa i specjalnie nikt tym się nie przejmuje. Kombinowaliśmy, kombinowaliśmy i po prostu się nie udało.
Żyjemy w szczególnych czasach i może warto do prywatyzacji zastosować model szczególny, to znaczy ten najprostszy, opisany na początku tekstu? Wpływy ze sprzedaży tych firm, które jeszcze pozostały w rękach państwa, będą niesłychanie istotne dla borykającej się z gigantycznymi trudnościami państwowej kasy. Tylko że te pieniądze muszą się pojawić. W przypadku transakcji PGE – Energa rząd stracił przynajmniej rok. Może zatem mniej dryblować prywatyzacją, mniej kombinować, wyrzucać z siebie mniej szumnych określeń w stylu „narodowy czempion”, tylko dobrze sprzedać i już. Może dzięki takiemu podejściu da się uratować przynajmniej część zagrożonych inwestycji drogowych?