Zaczyna się wypełniać zły gazowy scenariusz dla Polski. Nie trzeba było zresztą szczególnej przenikliwości, by przewidzieć to, że braki surowca pod koniec roku są jak najbardziej realne. Sytuacja robi się coraz bardziej podbramkowa i cała nadzieja... właśnie – w czym?
Oczywiście najlepsze wyjście byłoby takie, że Rosjanie uwzględniają zastrzeżenia Brukseli i z tejże błogosławieństwem podpisujemy zmieniony kontrakt. W dodatku dzieje się to szybko, przed nadejściem ostrych mrozów. Prawdopodobieństwo takiego rozwoju wypadków jest niestety nikłe. Przede wszystkim dlatego, że Gazprom nie przejawia do tego zbyt wielkich chęci.
Wariant drugi. Pod naciskiem Komisji Europejskiej Rosjanie miękną i zapewniają nam dodatkowe dostawy na zimę. A my wraz z nimi i Brukselą w spokoju doprowadzamy umowę do unijnego porządku. Tylko dlaczego Gazprom miałby mięknąć? Kontrakt długoterminowy, w dodatku, przypomnijmy, zaakceptowany przez polski rząd to dla tej firmy znakomity biznes. A Rosjanie doskonale wiedzą, że za parę lat sytuacja z dostawami gazu do Polski się zmieni. Wreszcie nastąpi dywersyfikacja, chociażby dzięki gazoportowi. I najpewniej nie zamierzają czekać do tego momentu.
Wreszcie wariant trzeci: podpisujmy to, co jest. Wygląda to może brzydko, może na uleganie rosyjskiemu szantażowi. Tylko że być może lepiej jest renegocjować z Gazpromem po fakcie, a nie przed faktem. Z jednej strony mamy bowiem dosyć ogólną groźbę wielomilionowych kar ze strony Brukseli, z drugiej – bliską już perspektywę tarapatów sporej części polskiego przemysłu. Już wkrótce trzeba będzie zdecydować, co dla Polski jest gorsze.