Od wczoraj wzrosły szanse Polski na policzenie od nowa długu publicznego. Na unijnym szczycie w Brukseli Donald Tusk przekonywał najpierw Hermana van Rompuya, a później Angelę Merkel, że w tej sprawie Europa Środkowa cały czas gra w jednej drużynie. Jak powiedział premier, Herman Van Rompuy po rozmowie z nim „miał minę człowieka myślącego, trochę zafrasowanego, ale rozumiejącego”.
Jeśli Rompuy, a przede wszystkim Merkel, rzeczywiście zrozumie nasz punkt widzenia, dług będzie mniejszy o 15 proc. PKB. To dowiedzie naszej skuteczności w budowaniu koalicji. I forsowaniu polskiego punktu widzenia.
W tym wszystkim jest tylko jedno ale. Niemcy może i przystaną na nasze postulaty. Zrozumie i zafrasowany Rompuy. Taka jest polityka europejska, w której koalicja może sporo namieszać. Ale czy oznacza to, że jeśli inaczej nasze zadłużenie będzie liczyć Eurostat, to i inwestorzy? Wątpliwe. Oni nie muszą się liczyć z głosem koalicji wyszehradzkiej. Nie muszą nawet wiedzieć, gdzie jest Wyszehrad (a właściwie Wyszegrad). Z punktu widzenia polityki europejskiej spełnienie naszego postulatu to awans do pierwszej piątki najmniej zadłużonych krajów. A co za tym idzie – łatwiejsza droga (czytaj: bez niepopularnych reform) do spełnienia kryteriów z Maastricht koniecznych do przyjęcia euro. Z punktu widzenia rynku to jednak tylko księgowe sztuczki.