W końcu również w Polsce padła propozycja wprowadzenia podatku od banków. Założenie jest proste, banki dużo zarabiają, więc powinny dorzucić się do przeżywającej problemy kasy państwowej.
Co więcej, tego typu mechanizmy stosuje się w innych krajach Europy, nie ma więc powodu, dlaczego takie rozwiązanie nie miałoby być wprowadzone w Polsce.
Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej skomplikowana. Przede wszystkim dlatego, że pierwotny pomysł wprowadzenia podatku bankowego wynikał z niezadowolenia społeczeństw z powodu przekazania znacznych kwot z budżetów państw na ratowanie banków. Co prawda ratowane banki zobowiązały się w przyszłości oddać otrzymaną pomoc, ale uznano, że trzeba zapobiec tego typu problemom w przyszłości i stworzyć swego rodzaju fundusz stabilności finansowej, na który solidarnie składałyby się wszystkie banki. Tego typu propozycje zostały uchwalone w USA i są obecnie w trakcie prac legislacyjnych w Szwecji i w Niemczech. Szczerze mówiąc, trudno przeciwstawiać się takiemu rozwiązaniu, bo historia ostatnich dwóch lat pokazuje, jak bardzo niepopularne było ratowanie banków z pieniędzy podatników. Sam pomysł podatku solidarnościowego na rzecz ratowania przyszłości banków nie jest złym pomysłem, o ile jasno zostaną określone kryteria, pod jakimi warunkami banki mogą być z takich pieniędzy ratowane, a skala takiego podatku nie możne być zbyt kosztowna dla społeczeństwa.
W kilku innych krajach pomysł wprowadzenia podatku bankowego ma charakter ściśle budżetowy. Szczególnie na Węgrzech, gdzie wprowadzono podatek od aktywów w wysokości 0,5 proc. dla aktywów powyżej 180 mln euro. Z tego tytułu Węgrzy chcą pozyskać ok. 0,7 proc. PKB dodatkowych dochodów. Dla porównania w Anglii podobny podatek ma być dziesięciokrotnie mniejszy, a w USA pięciokrotnie mniejszy. W Polsce padła pierwsza propozycja, zgłoszona przez klub SLD, aby podatek bankowy wyniósł 0,3 proc. aktywów. Jak widać, pomysły są różne, co więcej, skala dodatkowego opodatkowania banków bardzo szeroka. Dodatkowego, bo banki obecnie płacą tak jak wszystkie przedsiębiorstwa podatek od osób prawnych (CIT). Należałoby w tym miejscu przeanalizować, kto zapłaci ostatecznie ten podatek i jakie będą jego skutki pozabudżetowe.
Za wyższe podatki w ostateczności płacimy wszyscy. Bez względu na to, czy jest to VAT, czy akcyza, czy podatek bankowy. Podatki te oczywiście rozkładają się w różny sposób, ale w ostateczności wyższe podatki płaci odbiorca końcowy – czyli społeczeństwo. Wyższe podatki od aktywów bankowych będą musieli zapłacić klienci banków, paradoksalnie – ci mniej zamożni. Przecież bezpłatne przelewy bankowe i bezpłatne prowadzenie konta jest bardziej dostępne dla młodych mieszkańców miast aniżeli dla emerytów czy rolników rzadziej korzystających z internetu. Podobnie w przypadku firm – na niższą marżę może liczyć duża renomowana firma, która za każdym razem rozpisuje przetarg na najtańszy kredyt, a nie średniej wielkości przedsiębiorstwo, które zwykle może liczyć na jeden tylko bank, który w postaci wysokiej marży chce sobie zrekompensować ryzyko udzielenia kredytu. Paradoks polega więc na tym, że banki przerzucą znaczną część kosztów tego podatku na swych klientów. W ten sposób – siłą rzeczy – wzrośnie skala opodatkowania polskiej gospodarki.
Tu nie chodzi wyłącznie o to, który podatek jest bardziej sprawiedliwy i bardziej neutralny. Fundamentalne pytanie dotyczy tego, czy w Polsce najlepszą drogą ratowania budżetu i długu publicznego jest podwyższanie podatków. Jestem przekonany, że jest to droga do niższej konkurencyjności polskiej gospodarki bez względu na to, jakie podatki są podnoszone.
Drogi rządzie, nie tędy droga!