Ten podatek jest pewny jak w banku. Nie chodzi nawet o to, że wczoraj po SLD jako zwolennicy wprowadzenia podatku bankowego zadeklarowali się politycy PiS. Większe znaczenie ma to, że przychylny klimat dla takiego rozwiązania – oczywiście w różnych wersjach – panuje w największych krajach Unii.
Ale argumentem decydującym jest to, że według różnych szacunków od 3 do 7 miliardów może w zasadzie bezboleśnie trafić do budżetu. Nie ma rządu, który nie oprze się takiej pokusie, zwłaszcza w trudnych czasach.
Na razie słyszę argumenty typu „nikt nie chce się narazić bankom”. A ze strony samych bankowców już podnoszą się lamenty, jak ten ewentualny podatek odbije się na ich biznesie i ich klientach. Bez przesady. W pierwszym przypadku trzeba zwrócić uwagę na reputację sektora bankowego, która ostatnio nie jest najlepsza, co może służyć przypływowi odwagi. W drugim – liczy się olbrzymia konkurencja, banki nie mogą sobie pozwolić na zbyt wiele wobec klientów, bo ci po prostu uciekną.
Najbardziej drażniące w tej historii jest coś innego – w Polsce szykuje się nowy podatek, a nie nowe cięcia wydatków.