Na pierwszy rzut oka trudno się czepiać szeroko zakrojonych planów prywatyzacyjnych rządu. Proszę bardzo, ratujmy w ten sposób państwową kasę. Sprzedawajmy może nie za wszelką cenę, ale niespecjalnie przejmując się banialukami o wyprzedaży narodowego majątku czy rodowych sreber.
Wiążą się z tym jednak co najmniej dwa pytania. Pierwsze – czy rzeczywiście spółki Skarbu Państwa okażą się tak chodliwym towarem, że można spać spokojnie, na pewno znajdą się chętni. Pewnie na dużą część tak, ale warto przypomnieć chociażby tasiemcowy serial pod tytułem sprzedawanie chemii czy nieudane aukcje mniejszych firm przeprowadzanych przez Skarb.
Druga rzecz, ważniejsza, to pytanie o cele. Pieniądze to jedno, i ten cel jest jasny. Natomiast zupełnie zaczyna się rozmywać kwestia własności dużej części sprywatyzowanych firm. Niby prywatne, ale rząd za wszelką cenę chce nad nimi mieć kontrolę. Na razie rynek to kupuje, ale przecież w każdej chwili może zacząć zadawać pytania, czy taki model jest rzeczywiście najlepszy dla sprzedawanych spółek. Czy to na pewno najbardziej efektywna droga do wzrostu ich wartości. Jeżeli nie uzyska przekonywujących odpowiedzi – srebra Skarbu mogą okazać się niewypałem.