Ile razy słyszę o kolejnych obostrzeniach, jakie dla kredytów walutowych w swoich rekomendacjach szykuje KNF, zastanawiam się, jaki jest ich cel. Oczywiście, nadzór wprowadza kolejne regulacje po to, aby bezpieczniejszy był system bankowy. Tyle że ryzyko nadal pozostanie. Zamiast obawiać się o spadek kursu złotego, Polacy będą z uwagą śledzić doniesienia o możliwych podwyżkach stóp procentowych w NBP. Już obecnie kredyty złotowe są gorzej spłacane niż te w walutach. Między innymi dlatego, że tylko w złotych mogą pożyczać od przeszło 4 lat mniej zamożni Polacy. Dla nich każde ostrzejsze posunięcie RPP będzie oznaczało mieć własne mieszkanie albo go nie mieć.
Tyle że polityka pieniężna nie może być przewidywalna, skoro nie ma odpowiedzialnej polityki finansowej rządu. Ten ostatnio zajmuje się jedynie przepychaniem problemów na kolejny rok, poza następne wybory.
Całkiem możliwe, że KNF, szykując kolejne rekomendacje, ma taki właśnie ukryty cel – pokazać Polakom, jaka jest zależność między działaniami rządu a stanem ich kieszeni. Bo na razie sporej części z nas bardziej zależy na sensownej polityce rządu i banku Szwajcarii niż własnego premiera i ministrów.