Atmosfera wokół banków gęstnieje. Pół świata zastanawia się i zastanawiać będzie na najbliższym szczycie G20 w Toronto, jaki kaganiec założyć instytucjom finansowym.
Cel jest jasny: oczyścić światowe finanse ze wszystkich toksyn, zabezpieczyć przed kolejnymi kryzysami, a gdyby jednak do nich doszło – sprawić, żeby bankrutów nie ratowały państwa, lecz specjalne fundusze, na które mają łożyć same banki. Słowem, chodzi o sprowadzenie bankowców na właściwe tory i budowanie za pomocą administracyjnych nakazów powszechnego szczęścia.

Oczka i dziury

Pomijam już to, że większość tych pomysłów przypomina leczenie objawów, a nie przyczyn choroby. Gdyby bowiem dobrze poskrobać, to większość tropów prowadzi do ogniska zarazy w postaci najróżniejszych szczebli administracji publicznej. Rządów, ale też Unii jako takiej.
Weźmy przykład pierwszy z brzegu – zaangażowanie zachodnioeuropejskich banków w najróżniejsze przedsięwzięcia finansowe w krajach na południu Starego Kontynentu. A dlaczego miały się nie angażować? Przecież według oficjalnych danych, zaakceptowanych także przez Unię, te państwa były w dobrej kondycji. Takich przykładów, z pompowaniem przez administrację boomu nieruchomościowego na czele, można znaleźć na pęczki.
Ale to z innych powodów projekt pod tytułem „kaganiec na bankowców” ma nikłe szanse powodzenia. Przede wszystkim dlatego, że poszczególne rządy, nie tylko w ramach G20, ale też samej Unii, nie dogadają się ze sobą. Mają zbyt rozbieżne interesy. Wielka Brytania nie zgodzi się na obostrzenia, które uderzą w potężny sektor finansowy na Wyspach, a które przełknęłyby Francja i Niemcy. Już widać, że Europa chce ostrzejszych restrykcji niż Stany, ale innych niż Japonia. I tak dalej. Jak to wszystko pogodzić?
Przyjmijmy jednak, że się udało. Po zawarciu setek kompromisów została uzgodniona wspólna wersja kagańca. Jednak kagańce – przynajmniej w najbardziej standardowych modelach – charakteryzują się duża liczbą oczek i dziur. Naiwnością byłoby sądzić, że instytucje finansowe z tych oczek i dziur nie skorzystają.

Wsparcie w kieszeni

Przed kilkunastoma laty słynny był przykład firm audytorsko-księgowych, którym kazano rozdzielić te dwa obszary działalności ze względu na konflikt interesów. Czym to się skończyło? Ano – w dużej części przypadków – funkcjonowaniem, zamiast jednej, dwóch spółek, audytorskiej i księgowej. Poza tym niewiele się zmieniło: ten sam właściciel, ta sama siedziba, a nawet czasami identyczne logo. Jak będzie w przypadku dyskutowanego właśnie zakazu łączenia przez banki działalności detalicznej i inwestycyjnej? Ciekawe.
Na koniec dnia pojawia się jeszcze jedno pytanie: kto za to wszystko zapłaci? Jakoś nie mogę uwierzyć w dobroduszność instytucji finansowych, które potulnie pogodzą się ze spadkiem efektywności, przekazywaniem olbrzymich pieniędzy na rezerwy i tak dalej. Będą szukać zysków. Pewnie częściowo we wspomnianych dziurach w kagańcu, ale też w kieszeniach swoich klientów.
Komu zatem operacja dokręcania śruby instytucjom finansowym na pewno się opłaci? Politykom, którzy będą przekonani, że zrobili wszystko, co możliwe. A że wyszło jak zwykle...