Waldemar Pawlak nie mówi „nie” energetyce jądrowej. To już jest coś, bo w końcu po ponad półrocznych rządach ekipy Donalda Tuska dowiadujemy się, że przynajmniej wicepremier rządu PO-PSL nie jest przeciwnikiem energetyki jądrowej.
Słowa wicepremiera Pawlaka ucieszą zapewne zwolenników energetyki jądrowej, bo to zapowiedź, że w długofalowej polityce energetycznej Polski obecny rząd zdecyduje się na umieszczenie także energetyki jądrowej. Nie mówimy, czy to dobrze, czy to źle. Jednak jeśli już tak miałoby być, to energetyka jądrowa powinna zostać potraktowana serio. Przede wszystkim nie ma co odkładać decyzji o uruchomieniu programu jądrowego (w praktyce: otwarcia debaty społecznej, sejmowej) na bliżej nieokreśloną przyszłość. Nowe źródła energii na innym paliwie niż jądrowe mogą bowiem powstać tak szybko, że za kilka lat nie będzie o czym dyskutować. Z tego samego powodu jeśli energetyka jądrowa ma być i dać efekt w postaci stabilnej, umiarkowanej ceny energii, nie może zostać sprowadzona na margines systemu elektroenergetycznego. Perspektywicznie powinna być na tyle silna, aby mogła wpływać na rynek. I należy to powiedzieć teraz, bo jeśli do takiego szerokiego programu zabraknie nam woli, to może lepiej w ogóle go nie zaczynać? Najbardziej oczekiwanego przez konsumentów efektu - możliwie niskiej ceny energii - nie osiągniemy jedną elektrownią atomową, a wszystkie ryzyka wiążące się z energetyką jądrową pozostaną.