Wysokość podwyżek, jakie energetyka chce zafundować firmom oszałamia. Cementownie mówią o podwyżkach rzędu 80-90 proc.
I to wtedy, gdy mamy spowolnienie gospodarcze i spada pobór mocy. Wygląda to tak, jakby producenci aut, widząc spadek sprzedaży, podwyższali ich ceny, aby zwiększyć przychody. Energetycy najwyraźniej poczucia absurdalności swojego zachowania nie mają. Bo też nie muszą się obawiać, że ktoś z ich towaru zrezygnuje. Jeśli firma X podwyższa ceny aut, to konsumenci kupują samochody firmy Y. W przypadku prądu odbiorcy nie mają realnej możliwości wyboru dostawcy. Nie ma infrastruktury umożliwiającej zakupy energii poza krajem. Energetycy wiedzą więc, że ich towar zawsze ktoś kupi, po każdej cenie. Najgorsze, że takie działania doprowadzą do tego, że popyt na prąd jeszcze spadnie, bo więcej firm ograniczy produkcję i zwolni pracowników. Ale energetykom masowe zwolnienia nie grożą. Dzięki umowom społecznym sprzed kilku lat mają oni wieloletnie gwarancje zatrudnienia.