Rzeczywistość nie lubi podobno próżni. Zobaczymy, czy tak jest, bo Polska może się w takiej próżni wkrótce znaleźć, a na pewno analiza konsekwencji takiego scenariusza będzie jednym z głównych problemów najbliższego roku.
DŁUGA POZYCJA
Dwa wydarzenia mogą temu sprzyjać. Jeżeli Donald Trump, nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, zdecyduje się na ograniczenie roli NATO w Europie Środkowej w ramach nowego układu z Rosją, a także jeżeli Unia Europejska będzie podążać w wymarzonym przez Francję kierunku ściślejszej integracji strefy euro i rozluźnienia integracji w ramach całej UE. Znajdziemy się wtedy na obszarze o niejasnej identyfikacji politycznej – to nazywam próżnią. Będzie to miało ekonomiczne konsekwencje. Tylko jakie?
Polityczna próżnia już jest rozważana przez analityków finansowych jako element mogący wpływać na gospodarkę. Po wyborach w Stanach Zjednoczonych ekonomiści Banku Handlowego podnieśli zmiany geopolityczne jako jedną z ważniejszych dla Polski konsekwencji zmiany prezydenta. Piotr Kalisz napisał, że „gdyby zaangażowanie USA w regionie miało się zmniejszyć, mogłoby to zwiększyć premię za ryzyko geopolityczne, na dłużej stabilizując kurs złotego na odpowiednio słabszym poziomie”. Na razie jest zdecydowanie za wcześnie, by ocenić, czy rzeczywiście do takich zmian dojdzie. Ale nie musimy czekać na pojawienie się problemu, żeby zastanowić się, jakie może mieć znaczenie.
Są potencjalnie cztery kanały, jakimi wpadnięcie Polski w próżnię polityczną może przełożyć się na wskaźniki ekonomiczne.
Po pierwsze, wzrośnie ryzyko otwartego konfliktu, takiego jak na Ukrainie. Ryzyko jest bardzo niskie, ale podstawowa zmiana, jaka nastąpiła w ostatnich paru latach, jest taka, że ryzyko wojny nie jest już traktowane jako zerowe.
Po drugie, wzrośnie ryzyko destabilizacji politycznej. Dążenie do integracji z UE i wejścia pod parasol ochronny NATO było bardzo silnym czynnikiem integrującym polską politykę wokół wspólnych celów. Już dziś widać jak utrata tej mobilizacji rozbiła cały obóz polityczny, który można nazwać proeuropejskim. Byłem niedawno na seminarium zorganizowanym przez Leszka Jażdżewskiego z „Liberté!”, podczas którego zastanawiano się, jaka ma być nowa narracja polskiej modernizacji. Nie ma w tym momencie dobrych pomysłów.
Po trzecie, polityczna próżnia oznacza ryzyko słabszego transferu technologii z zagranicy. Sojusze polityczne, wbrew pozorom, mają niemałe znaczenie dla decyzji, gdzie transferowana jest technologia. To nie przypadek, że w Azji najszybciej rozwinęły się te kraje, które były pod politycznym parasolem Stanów Zjednoczonych – Korea Południowa, Japonia czy Tajwan. W Europie zaś przynależność do Unii Europejskiej daje korporacjom większą pewność, że inwestycje w danym kraju są bezpieczne.
Po czwarte wreszcie, narastanie ryzyka konfliktów może zwiększyć presję na wydatki zbrojeniowe, co w Polsce, kraju o bardzo słabych tradycjach ostrożności fiskalnej, byłoby czynnikiem destabilizującym budżet. Słowa premiera Mateusza Morawieckiego o tym, że wydatki zbrojeniowe należałoby wyłączyć spod reguł fiskalnych Unii Europejskiej, mogły być pierwszym sygnałem, że taki scenariusz nie jest surrealistyczny.
Czy wymienione ryzyka są istotne dla rozważań o przyszłości gospodarki? One są bardzo trudne do zmierzenia, w krótkim okresie możliwe do pominięcia w prognozach ekonomicznych. Ale ich znaczenie może się powoli zwiększać. Szczególną uwagę warto zwrócić na problemy drugi i trzeci, czyli ryzyko destabilizacji politycznej i niższego transferu technologii. Niezdolność osiągnięcia konsensusu politycznego co do wspólnych celów oraz niechęć zachodnich korporacji do transferowania technologii do Polski może nałożyć się na już widoczne, negatywne trendy, jak słabsze tempo wzrostu produktywności, ograniczenia w dostępie do pracowników czy wyższa premia za ryzyko. Wtedy Polska stanie przed niebezpieczeństwem całkowitego zatrzymania procesów rozwojowych.
Liczba niebezpieczeństw politycznych związanych z próżnią polityczną nie oznacza jednak, że należy bezkrytycznie popierać jak najsilniejszą integrację Polski z zachodnimi strukturami politycznymi, na przykład ze strefą euro. Doświadczenie krajów południowej Europy pokazało, że na źle przeprowadzonej integracji można dużo stracić. Brak możliwości dostosowania kursu walutowego stwarza ogromne napięcia wewnętrzne, które na kraje o słabszej jakości instytucji publicznych mogą mieć destrukcyjny wpływ. Część ekonomistów na taki argument odpowiada, że trzeba poprawić jakość instytucji. Ale to tak, jakby człowiekowi mającemu problem ze stawami powiedzieć, że może biegać maratony, tylko niech się trochę podleczy. Otóż nie, lepiej z nim tematu maratonu nie poruszać.
To jest w tym momencie podstawowy dylemat rozwojowy Polski. Wpadnięcie w polityczną próżnię może być bardzo kosztowne z gospodarczego i społecznego punktu widzenia. Ale droga do ściślejszej niż dziś integracji europejskiej jest praktycznie zamknięta. Dobrym rozwiązaniem byłoby utrzymanie status quo, choć globalne trendy polityczne mogą temu nie sprzyjać.
Jedyne rozsądne wyjście to bardzo mocne trzymanie sojuszu z Niemcami, które mogą zakotwiczać relacje Polski z Zachodem bez konieczności wchodzenia do strefy euro. Dostrzega to na przykład Tomasz Krawczyk z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Pisał niedawno w „Rzeczpospolitej”, że „od funkcjonalnego partnerstwa z Berlinem zależy w dużej mierze obrona korzystnych warunków zewnętrznych do rozwoju Polski”.
W obecnym rządzie można dostrzec dwa nurty myślenia – ten, który powyższe wyzwanie, polegające na konieczności strategicznego traktowania Niemiec, rozumie, i ten, który kompletnie tego nie dostrzega. Niestety w ostatnim roku wszyscy ci, którzy dostrzegali modernizacyjne cechy dobrej zmiany, mocno się zawiedli. Tak może być też w tym przypadku, jeżeli obecne trendy w polskiej polityce zagranicznej się utrzymają.