Ile razy nasi przedsiębiorcy słyszą o tym, że rząd pragnie wspomóc rodzimą przedsiębiorczość, tyle razy wpadają w przygnębienie. Nie, nie gardzą pomocą. Bo nie wszyscy są wielkimi orędownikami idei Adama Smitha, aby uznać, że rynek ma trzymać się z dala od dobrych wujków i odwrotnie. Po prostu pomoc przedsiębiorcom niejako z zasady ma polegać na tym, że wprowadzone zostaną jakieś niejasne przepisy, które nie będą znosić innych niejasnych przepisów – i w rezultacie nieliczni przedsiębiorcy otrzymają wartościowy bonus, za to liczni wydadzą jeszcze więcej pieniędzy na slalom specjalny pomiędzy tyczkami paragrafów.
Jak to się dzieje, że przez dziesiątki lat słyszymy te same zapewnienia polityków o konieczności wprowadzenia przejrzystych i prostych reguł w odniesieniu do biznesu, a niewiele na tym polu zrobiono? Najprostsze rozwiązania są na ogół najprawdziwsze. Złożone systemy prawne są zjawiskiem dość nieuchronnie towarzyszącym współczesnym społeczeństwom, to po pierwsze. Przez konieczność zatrudniania specjalistów od prawa podatkowego, własnościowego, unijnego etc. są faworyzowane duże firmy kosztem mniejszych firm, a te zadowolone nie naciskają skutecznie w tej sprawie polityków, to po drugie. Komplikacje powodują, że urzędnicy i śledczy łatwo zdobywają haki na przedsiębiorców, zatem z zasady sabotują ewentualne dobre działania niektórych niedowidzących polityków, to po trzecie.
Silni w tym kraju są nie właściciele rodzinnych sklepów i innowacyjnych zakładów modelarskich. Właściwie wszyscy się z tym zgadzamy, by następnie, ni z gruszki ni z pietruszki biadać, że zagmatwane przepisy, powielaczowe uzasadnienia, internetowe reinterpretacje... Przykre? No, przykre. Damy temu radę? No, nie damy.