Więcej na migrantów, mniej na spójność terytorialną dla słabiej rozwiniętych regionów – to plany na 2017 r.
Państwa członkowskie UE jednogłośnie zgodziły się na przesunięcia w przyszłorocznym budżecie. Główna zmiana w drafcie (projekcie) polega na tym, by o prawie 24 proc. w stosunku do 2016 r. przyciąć wydatki na cel „Spójność gospodarcza, społeczna i terytorialna” – z 48,8 mld do 37,1 mld euro. Pieniądze wydatkowane w ramach tego celu mają służyć do wyrównywania dysproporcji między regionami. To potencjalnie zła wiadomość dla Polski, która jest największym beneficjentem Funduszu Spójności (korzystać z niego mogą jedynie te państwa członkowskie, których dochód narodowy brutto na mieszkańca jest niższy niż 90 proc. średniej UE).
Część obciętych kwot zasili inne cele. Na co pójdą pieniądze? O 1,6 mld euro (z 17,4 do 19 mld euro) wzrośnie pula przeznaczona na wsparcie wzrostu gospodarczego i tworzenie miejsc pracy. Na cel „bezpieczeństwo i obywatelstwo” pójdzie dodatkowe 800 mln euro, głównie na rozwiązywanie problemów migracyjnych, m.in. poprzez wzmocnienie granic UE. Dochodzi jeszcze cel „administracja” z kwotą zwiększoną o 400 mln euro. Reszta to klasyczne cięcia wydatków – w sumie te mają się skurczyć o 7 proc. rok do roku ze 143,9 mld do 133,8 mld euro.
Czym to mieszanie w unijnym kotle może się skończyć dla Polski? Nikt nie podnosi alarmu, choć są głosy zaniepokojenia. – Nie ulega wątpliwości, że jest to sprzeczne z naszymi priorytetami. Nie będzie już przychylności dla Polski, koniunktura dla nas się skończyła. Taki jest klimat wokół naszego kraju w związku z naszymi reakcjami na rozwiązywanie problemu migracyjnego – komentuje jeden z prominentnych działaczy Platformy Obywatelskiej. Pojawiają się spekulacje, że działania Rady UE związane są z chęcią utarcia Polsce nosa za brak solidarności w sprawie uchodźców (sprzeciw rządu Beaty Szydło wobec kwotowego podziału napływającej ludności).
Pytanie więc, dlaczego nasz kraj wstępnie przystał na takie propozycje. Ministerstwo Rozwoju (MR) uspokaja – nikt nie zamierza zabierać Polsce pieniędzy. – Wiążąca jest cała alokacja przyznana nam na lata 2014–2020. Zmieniają się jedynie priorytety w budżecie rocznym UE. Mamy wynegocjowaną z KE umowę partnerstwa i programy operacyjne. Realizujemy je zgodnie z przyjętymi ustaleniami, a wręcz intensyfikujemy działania. Wdrażany jest plan na rzecz zwiększenia efektywności i przyspieszenia inwestycji z unijnym dofinansowaniem – mówi Stanisław Krakowski z biura prasowego MR. Jak dodaje, nikt też nie mówi o redukcji alokacji przyznanej Polsce lub innemu krajowi członkowskiemu. – Beneficjenci będą dalej prowadzić swoje przedsięwzięcia, które finansowane są najpierw ze środków krajowych. Rozliczenia z Komisją Europejską i refundacja poniesionych przez polską stronę wydatków to etap końcowy, niedotyczący podmiotów realizujących projekty – przypomina Stanisław Krakowski.
W podobnym tonie wypowiadają się eksperci. – Budżet UE, w tym na politykę spójności, ustalany jest na siedem lat. Po drodze uchwalane są coroczne budżety, ale dokonanie jakichkolwiek zmian jest związane z nadzwyczajnymi sytuacjami. Za taką może być uznana fala migracji, a zmiana priorytetów wymaga zgody państw członkowskich. Jest to po prostu przesunięcie środków finansowych z jednych celów na drugie – tłumaczy dr Ewelina Waszczun, ekspert z Uniwersytetu Śląskiego w zakresie funduszy strukturalnych i rynku pracy.
Nasza rozmówczyni przyznaje, że ewentualną konsekwencją zmiany priorytetów może być dla naszego kraju to, że na zrefundowanie kosztów ze strony KE trzeba będzie chwilę dłużej poczekać. – Dotyczy to jednak projektów, na które już są podpisane umowy. Rodzi się jednak pytanie, co z projektami, które dopiero będą realizowane.
133,8 mld euro tyle, zgodnie z propozycją państw członkowskich, mogą w 2017 r. wynieść całkowite wypłaty z unijnego budżetu. To ponad miliard euro mniej, niż chciała KE
1,3 mln uchodźców i migrantów przekroczyło w ubiegłym roku południowe granice UE
82,5 mld euro ma otrzymać Polska z budżetu polityki spójności na lata 2014–2020