Powojenna Wielka Brytania zawsza była w awangardzie promocji współpracy globalnej i multilateralizmu. Od odegrania aktywnej roli w ustanawianiu instytucji systemu Bretton Woods aż po stanie się członkiem Grupy Pięciu, zarodka, który potem przekształcił się w G7. Także po założeniu G20 Wielka Brytania stała się ważnym członkiem tej inicjatywy. Odkąd jednak Zjednoczone Królestwo wkroczyło w okres politycznej i gospodarczej niestabilności w następstwie referendum, którego wyniki wielu interpretuje jako oznakę dążeń antyglobalizacyjnych, warto się zastanowić, jakie będą konsekwencje dla „światowego komitetu sterującego”, jakim jest G20. I rzeczywiście, wiele wskazuje na to, że forum, którego szczyt właśnie się zakończył, czekają trudne czasy.
opinia
Choć brytyjskie referendum miało swoje niuanse, niewątpliwie jest ono częścią szerszego trendu rosnącego niezadowolenia z globalizacji. Oboje kandydaci w amerykańskich wyborach prezydenckich nie ukrywają niechęci do dalszej integracji handlowej. Hillary Clinton krytykuje Partnerstwo Transpacyficzne (zreszające 12 państw zlewiska Oceanu Spokojnego, w tym USA; umowa podpisana w 201 5 r . jest obecnie ratyfikowana przez jej sygnatariuszy – red.), a Donald Trump oświadczył, że zamierza renegocjować, a możliwe, że nawet opuścić Północnoatlantycką Strefę Wolnego Handlu (NAFTA, czyli Kanada, Meksyk i USA). Z kolei w Europie kontynentalnej sondaże wskazują na rosnący sprzeciw wobec Transatlantyckiego Partnerstwa w Dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP).
Odkąd w wielu rozwiniętych krajach politycy – próbując powstrzymać rosnącą opozycję wobec globalizacji i jej efektów ubocznych – postanowili się skupić na sprawach wewnętrznych, stało się jasne, że G20 będzie miała poważny problem z forsowaniem nowych inicjatyw wielostronnych. Rzeczywiście, Światowa Organizacja Handlu notuje ostatnio największy wzrost liczby restrykcji handlowych wśród państw G20, odkąd zaczęła zbierać takie dane w 2009 r .
Jednak rosnące nastroje antyglobalizacyjne są charakterystyczne dla niektórych rozwiniętych państw, podczas gdy rynki wschodzące G20 co do zasady pozostają otwarte na handel i inwestycje. Nie powinno być wielkim zaskoczeniem, że w ciągu ostatnich 15 lat procesy globalizacyjne pomogły wyjść ze skrajnej nędzy milionom ludzi, zwłaszcza w Azji. Powinniśmy więc oczekiwać nawet szybszego przesuwania się politycznego i gospodarczego środka ciężkości na wschód wraz z rosnącą rolą Chin i Indii w ramach G20. Jeśli forum to chce zachować swoją legitymację i pobudzać multilateralizm oraz światową integrację gospodarczą, powinno okazać, że nie jest głuche na nastroje antyglobalistyczne. Powinno przekonywać, że nieskrępowana globalizacja może pobudzać światowy wzrost gospodarczy, ale nie ukrywać zarazem wyzwań, które rodzi.
G20 powinna zlecić Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu i OECD przygotowanie szeroko zakrojonych, pogłębionych analiz społecznych konsekwencji globalizacji oraz źródeł ruchów antyglobalistycznych, na wzór prowadzonych w ubiegłym roku studiów nad reformami strukturalnymi. Zrozumienie dokładnych powodów niezadowolenia pomoże skutecznie na nie reagować. W tym momencie wiele pytań pozostaje bowiem bez odpowiedzi.
Należy wyjaśnić dokładne powiązania między globalizacją, rozrostem miast i robotyzacją, aby zrozumieć, co należy zrobić, by pogłębić redystrybucję, zwiększyć inwestycje w kapitał ludzki oraz infrastrukturę fizyczną i cyfrową, aby zintegrować zdegradowane regiony z gospodarką światową. W świetle tych badań konkretne rekomendacje mogłyby być gotowe na niemieckie przewodnictwo w G20, planowane na przyszły rok. W 2002 r. ówczesny sekretarz generalny ONZ Kofi Annan wygłosił pasjonującą mowę na Yale University, ostrzegając przed potencjalnymi skutkami politycznymi, jeśli społeczne i ekonomiczne skutki globalizacji pozostaną bez reakcji. Dekadę później nadszedł czas, by odpowiedzieć na jego wezwanie do globalizacji inkluzywnej.