Brytyjski biznes niemal jednogłośnie opowiada się za pozostaniem w Unii Europejskiej? Nic bardziej mylnego. Owszem, wielkie korporacje o globalnym zasięgu, takie jak Shell, BP czy Vodafone, zdecydowanie są przeciw Brexitowi, a bank HSBC ostrzegł, że w takiej sytuacji może nawet przenieść siedzibę do innego kraju, ale wśród małych i średnich przedsiębiorstw poparcie jest w miarę wyrównane. Coraz więcej ich właścicieli uważa, że gdy wreszcie uwolnią się od unijnej biurokracji i narzucanych przez nich regulacji, ich interesy nabiorą rozpędu. Są też takie firmy, które zdając sobie sprawę, jakie emocje budzi czwartkowe referendum, w obawie przed bojkotem konsumenckim jednej ze stron oficjalnie zadeklarowały neutralność.
– Biznes potrzebuje nieograniczonego dostępu do europejskiego rynku 500 mln ludzi po to, by mógł się rozwijać, inwestować, tworzyć miejsca pracy. Uważamy, że opuszczenie UE zniechęci do inwestycji, zagrozi miejscom pracy, wystawi gospodarkę na ryzyko. Wielka Brytania będzie silniejsza, bezpieczniejsza i bogatsza, jeśli pozostanie członkiem UE – napisało w opublikowanym na łamach „The Times” liście otwartym 250 brytyjskich liderów biznesu. Wśród jego sygnatariuszy znaleźli się szefowie 36 spółek wchodzących w skład FTSE100, czyli stu największych firm giełdowych, m.in. BAE Systems, BP, BT Group, Burberry, Diageo, easyJet, HSBC, Marks & Spencer, Rolls-Royce, Royal Dutch Shell, Standard Chartered czy Vodafone.
To, że tym firmom zależy na pozostaniu Wielkiej Brytanii w Unii, nie dziwi, podobnie jak nie dziwi, że zdominowały one debatę. Zwolennicy Brexitu podkreślają, że w przypadku małych i średnich przedsiębiorstw rachunek zysków i strat jest inny, lecz ich głos nie jest słyszalny, choć mają one podobny wpływ na brytyjską gospodarkę. Według danych ministerstwa ds. biznesu i innowacji, na początku 2015 r. w Wielkiej Brytanii było zarejestrowanych 5,4 mln prywatnych przedsiębiorstw, z czego 99,3 proc. to małe firmy (zatrudniające do 49 pracowników), a kolejne 0,6 proc. – średnie (od 50 do 249 osób). W małych i średnich przedsiębiorstwach łącznie pracowało 60 proc. osób zatrudnionych w sektorze prywatnym, zaś ich roczne przychody wynosiły 1,8 bln funtów, co stanowiło 47 proc. przychodów całego sektora prywatnego.
Jak wynika z sondażu Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu (CBI), największej w Wielkiej Brytanii organizacji biznesowej, 80 proc. jej członków uważa, iż dla działalności ich przedsiębiorstw pożądanym wynikiem referendum byłoby pozostanie kraju w UE, 15 proc. nie jest pewnych, zaś zdaniem tylko 5 proc. – wyjście z Unii. Na dodatek, jak podkreśla CBI, za dalszym członkostwem w Unii opowiada się też 71 proc. należących do organizacji małych i średnich przedsiębiorstw. – Wyjście nie ma żadnego sensu ekonomicznego i oznacza ryzyko utraty wielu korzyści, które mamy, będąc członkiem UE – oświadczyła Carolyn Fairbairn, dyrektor generalna CBI. Konfederacja formalnie poparła pozostanie w Unii. Ale według innej tego typu organizacji, Brytyjskich Izb Handlowych (BCC), poparcie przedsiębiorców dla Unii spada. O ile w ankiecie przeprowadzonej wśród członków organizacji we wrześniu zeszłego roku za pozostaniem w UE opowiadało się 63 proc. firm, a za wystąpieniem – 27 proc., to w kwietniu te liczby wynosiły odpowiednio 54 i 37 proc. BCC w odróżnieniu od CBI zajęła neutralne stanowisko. Wokół neutralności BCC pojawiła się zresztą pewna kontrowersja – jej dyrektor generalny John Longworth został zawieszony, a następnie złożył rezygnację, po tym jak opowiedział się za Brexitem. – Dynamika i odporność londyńskiego City oraz całego brytyjskiego biznesu sugerują mi, że w dłuższej perspektywie mamy zdolność do zbudowania sobie lepszej gospodarczo przyszłości poza UE – powiedział w marcu Longworth. Z kolei według sondażu Federacji Małego Biznesu (FSB) za pozostaniem w Unii opowiadało się 47 proc. małych firm, a za wyjściem z niej – 41 proc., choć trzeba wziąć pod uwagę, że to akurat badanie było przeprowadzone w lutym, a właściciele około połowy firm jeszcze nie wiedzieli, jak zagłosują. Nadmierne regulacje nakładane przez Brukselę były wymienione jako główny argument – obok całkowitych kosztów członkostwa w Unii – na rzecz Brexitu. 68 proc. szefów małych firm wskazuje je jako istotne obciążenie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że mniej lub bardziej szczegółowe unijne regulacje dotyczą wszystkich 5,4 mln firm, podczas gdy według szacunków handlem z UE zajmuje się zaledwie ok. 300 tys.
– Jako mała firma musimy się zmagać z mnóstwem unijnych dyrektyw, przepisów i regulacji. Są takie, które odnoszą się konkretnie do naszej działalności, ale też ogólnie do małego biznesu – mówi portalowi Euronews Emma Pullen, szefowa British Hovercraft Company, zatrudniającej 15 osób rodzinnej firmy z Sandwich w południowo-wschodniej Anglii, która produkuje poduszkowce. – Mamy ponadto potężny problem, gdy chcemy handlować z krajami spoza UE, takimi jak Brazylia. Nie ma obecnie żadnej umowy handlowej między UE a Brazylią, zatem trudno jest robić jakieś interesy z tym krajem, bo cła są bardzo wysokie – dodaje. Około 80 proc. produkowanych przez firmę poduszkowców trafia na eksport, z czego większość poza Unię. To, że Wielka Brytania mogłaby sama szybciej i skuteczniej niż cała Unia negocjować umowy o wolnym handlu z wieloma państwami, jest częstym argumentem zwolenników Brexitu. I coś w tym jest, czego dowodzi fakt, że rozmowy o wolnym handlu z Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj, Urugwaj, Wenezuela) Bruksela prowadzi od 1999 r. i na razie nie widać w nich postępu.
To, że dużym koncernom zależy na pozostaniu Wielkiej Brytanii w Unii, nie dziwi, podobnie jak nie dziwi, że zdominowały one debatę. Zwolennicy Brexitu podkreślają, że w przypadku małych i średnich przedsiębiorstw rachunek zysków i strat jest inny, lecz ich głos nie jest słyszalny, choć mają one podobny wpływ na brytyjską gospodarkę
Ale także wśród szefów dużych firm łatwo można znaleźć takich, którzy uważają, że Brexit przyniesie korzyści. – Z każdym rokiem UE kupuje coraz mniej z Wielkiej Brytanii, bo jej gospodarka znajduje się w stagnacji, a miliony pracowników są bezrobotne. Według Mervyna Kinga, byłego gubernatora Banku Anglii, euro może eksplodować. Brukselska biurokracja dławi każde z 5,4 mln brytyjskich przedsiębiorstw, mimo że tylko znikoma mniejszość faktycznie handluje z UE. To biznes, a nie rządy, generuje bogactwo dla skarbu państwa i tworzy miejsca pracy dla naszych społeczności. Poza UE brytyjski biznes będzie miał swobodę, aby rozwijać się szybciej, wchodzić na nowe rynki i tworzyć miejsca pracy. Czas, by zagłosować za wyjściem i odzyskać kontrolę – napisało w maju w innym liście otwartym 306 brytyjskich przedsiębiorców. Wśród nich są m.in. Peter Goldstein, założyciel sieci sklepów kosmetycznych Superdrug, Steve Dowdle, były wiceprezes Sony w Europie, sir Patrick Sheehy, były szef British American Tobacco, Michael Geoghegan, były prezes HSBC, czy Tim Martin, szef popularnej sieci pubów i restauracji JD Wetherspoon.
Ta ostatnia firma – która ma przychody rzędu półtora miliarda funtów rocznie i wchodzi w skład giełdowego indeksu FTSE250 – zresztą bardzo aktywnie włączyła się w kampanię. Pod koniec maja we wszystkich jej 954 lokalach w Zjednoczonym Królestwie pojawiły się czerwone podstawki pod piwo – łącznie 200 tys. – z pytaniami do Christine Lagarde, szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która przestrzega Brytyjczyków przed gospodarczymi skutkami wyjścia z Unii. Na przykład takimi, jak: „Dlaczego po sześciu latach doradztwa MFW Grecja nadal jest w takich kłopotach?” albo „Czy MFW nie ostrzegało strefy euro, że żadna waluta w historii nie przetrwała bez jednego, centralnego rządu?”. Tim Martin, który jest pod nimi podpisany, pyta zatem, dlaczego Brytyjczycy mieliby teraz wierzyć MFW. – Demokracja, zamożność i wolność są blisko ze sobą powiązane. UE z biegiem lat ze wspólnego rynku przekształciła się w unię, ale ona nie jest demokratyczna. Prawa są nakładane przez Komisję Europejską, której członkowie nie są wybierani i nie mogą być odwoływani, a wyroki europejskich trybunałów są podejmowane przez sędziów, nad którymi nie mamy żadnej kontroli – wyjaśniał w jednym z niedawnych wywiadów motywy swojego zaangażowania. 61-letni Martin w ostatnich tygodniach jeździ po pubach swojej sieci i osobiście zachęca rodaków do wyjścia z Unii, zaś na początku maja przekazał 200 tys. funtów na rzecz Vote Leave, czyli głównej kampanii zwolenników Brexitu.
Inną znaczącą firmą, która poparła wystąpienie z Unii, jest JCB, trzeci co do wielkości na świecie producent ciężkich maszyn budowlanych i rolniczych o rocznych przychodach ponad 2,5 mld funtów. – W 1975 r. głosowałem za pozostaniem we wspólnym rynku, ale nie głosowałem za unią polityczną ani nie spodziewałem się, że przekażemy zwierzchnictwo w ręce UE. I z pewnością nie spodziewałem się, że rządzić nami będą mniemający nad sobą żadnej kontroli liderzy z Brukseli. Po ponad 40 latach w UE będę głosował za wyjściem z niej – napisał w zeszłym tygodniu w liście do 6500 brytyjskich pracowników właściciel i szef firmy Anthony Bamford. Podkreślił on, że ani pracownicy JCB, ani Brytyjczycy nie powinni się obawiać Brexitu, bo pozostałe państwa UE odpowiadają tylko za 22 proc. przychodów, a poza Unię trafia 53 proc. całego brytyjskiego eksportu. Deklaracja lorda Bamforda z pewnością mocno zabolała premiera Davida Camerona, bo od lat wspiera on finansowo Partię Konserwatywną, na rzecz której przekazał już ok. 4 mln funtów.
Przykładów znanych nazwisk biznesowych, które opowiadają się za Brexitem, jest zresztą znacznie więcej. – Panuje histeria na temat tego, dlaczego Wielka Brytania powinna pozostać. Można usłyszeć, że jeśli opuścimy Europę, zagrożone będą trzy miliony miejsc pracy. To kompletna bzdura. To, że będziemy wolnym krajem, który będzie mógł handlować z każdym innym państwem świata i nie będzie postrzegany jako integralna część Europy, jest dobrą rzeczą – mówił w rozmowie z BBC John Caudwell, przedsiębiorca i filantrop, założyciel m.in. Phones 4u, niezależnej sieci sklepów z telefonami komórkowymi, który swego czasu został uznany za największego brytyjskiego płatnika podatków. – UE jest zdominowana przez Niemcy. Chcę wolnego handlu w Europie i swobodnego przepływu osób, ale nie widzę potrzeby, byśmy byli zdominowani i gnębieni przez Niemców – przekonuje z kolei sir James Dyson, przedsiębiorca i wynalazca, właściciel firmy Dyson, która produkuje m.in. odkurzacze i suszarki. – UE nie tylko pokazała, że nie jest zdolna zmierzyć się z wyzwaniami XXI wieku, ale podjęte przez Davida Camerona negocjacje pokazały, że UE nie jest też zdolna do reform. Nie powinniśmy przekazywać uprawnień i dawać pieniędzy tej dysfunkcjonalnej biurokracji, która jest w stanie upadku – argumentuje Luke Johnson, założyciel m.in. sieci ciastkarni Patisserie Valerie i funduszu private equity Risk Capital Partners. Za wystąpieniem z Unii są też bankowiec i biznesmen Peter Cruddas, który kilka lat temu został uznany przez „Sunday Times” za najbogatszego człowieka londyńskiego City, John Mills, założyciel i główny udziałowiec firmy zajmującej się sprzedażą bezpośrednią, który jest przy okazji największym donatorem na rzecz Partii Pracy.
Wreszcie kilka znaczących firm zadeklarowało neutralność. Ważnymi nieobecnymi pod listami apelującymi o pozostanie są dwa banki – Lloyds Banking Group i Barclays, oraz trzy sieci supermarketów – Tesco, Morrisons i Sainsbury’s. Szef Lloydsa Norman Blackwell, który publicznie wypowiadał się na temat potrzeby zreformowania Unii, odmówił podpisania listu, mówiąc, że decyzja w tej sprawie należy do Brytyjczyków. Sieci handlowe doszły do wniosku, że deklarując poparcie dla pozostania w Unii, mogą stracić klientów. – Referendum w sprawie członkostwa w UE jest decyzją Brytyjczyków. Niezależnie od tego, jaka będzie decyzja, będziemy się koncentrować na służeniu naszym klientom – napisało w wydanym oświadczeniu kierownictwo Tesco, które jako jedyne z tych trzech sieci prowadzi działalność poza Wielką Brytanią. W odróżnieniu od nich Brytyjczycy na luksus neutralności nie mogą sobie pozwolić.