OBRONNOŚĆ Polska Grupa Zbrojeniowa chwali się tym, że podpisała list intencyjny z koncernem z Danii. Tymczasem potencjalny partner zatrudnia... sześć osób
Oprawa była godna: premierzy Beata Szydło i Lars Lokke Rasmussen, prezesi Northern Vehicle Operations, Lars Dybdahl Nielsen, jak również prezesi zarządu PGZ, wspólna konferencja prasowa, wizyta w siedzibie PGZ, gdzie odbyło się uroczyste podpisanie listu intencyjnego pomiędzy PGZ SA i duńskim koncernem zajmującym się produkcją i serwisowaniem sprzętu transportowego. Porozumienie dotyczy m.in. „określenia możliwości kooperacji biznesowej oraz rozwoju innowacji w sektorze obronnym, zwłaszcza w dziedzinie wojskowych pojazdów transportowych”.
Tyle oficjalnego stanowiska grupy, która ma obroty na poziomie 5 mld zł rocznie i zatrudnia ponad 17,5 tys. pracowników. Sprawdziliśmy, czym zajmuje się NVO. – To firma, o której nikt nie słyszał, w branży zupełnie nieznana. Nie wiadomo, o co chodzi – twierdzi nasz rozmówca od lat działający w zbrojeniówce. Po kilkunastu dniach korespondencji, najpierw z przedstawicielem NVO, później ambasady Danii, dowiedzieliśmy się, że firma na stałe zatrudnia sześć osób, a w ubiegłym roku (trzecim, w którym się rozlicza) jej przychody wyniosły ok. 500 tys. zł. Czyli mniej więcej 10 tys. razy mniej niż PGZ. Co ciekawe, wbrew komunikatowi polskiego koncernu duńska firma wcale nie zajmuje się produkcją sprzętu transportowego. Pracuje za to nad „rozwojem narzędzia, które pozwoli zoptymalizować zarządzanie wozami gąsienicowymi i kołowymi w przemyśle zbrojeniowym”. Jeśli się uda, to tzw. life cycle cost, czyli środki, które zostaną wydane nie tylko na zakup, ale także na użytkowanie sprzętu, mogą spaść nawet o 30 proc. – NVO można porównać do firmy biotechnologicznej. Mają udokumentowany „test kliniczny”, który działa. Teraz potrzebują partnera, który będzie chciał zainwestować, by skierować to w obiecujące obszary biznesu. Ponieważ jest to rozwiązanie już sprawdzone w praktyce, to ryzyko w inwestycje jest odpowiednio mniejsze – wyjaśnia Jan Ostrup-Moller z ataszatu wojskowego Danii w Polsce.
– Na początku myślałem, że to może jakaś próba zdobycia rynków eksportowych i przyczółków do sprzedaży naszego uzbrojenia do Danii. Ale najwyraźniej tak nie jest. Nie do końca rozumiem, dlaczego temu wydarzeniu nadano taki rozgłos. Jeśli PGZ chwali się tak małym projektem, to pokazuje miałkość naszej współpracy z zachodnimi potentatami zbrojeniowymi. Być może PGZ uznała, że to daje szanse na sukces. Trudno to ocenić – komentuje Mariusz Cielma, redaktor naczelny miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa”.
– Ta firma zajmuje się zarządzaniem flotą pojazdów wojskowych, tym, by ich użytkowanie kosztowało jak najmniej. PGZ sprawdza teraz ich doświadczenie. Duńczycy mają przygotować poważną ofertę, którą my sprawdzimy i wtedy podejmiemy decyzję o współpracy bądź nie – tłumaczy Bartłomiej Misiewicz, rzecznik prasowy MON, które nadzoruje PGZ. – Czy nie dziwi mnie to, że tam pracuje tylko sześć osób? Proszę pamiętać, że oni po prostu raz do roku przygotowują analizy. Jeśli się w tym specjalizują, to taka liczba osób może wystarczyć, by przygotować profesjonalny produkt. Duński premier chciał być przy tej uroczystości i dlatego naturalna była również obecność premier Beaty Szydło. ©?