- Wsparcie państwa dla programów mieszkaniowych dało dobry skutek. Dziesiątki tysięcy ludzi dostało dopłaty, a obroty deweloperów wzrosły - uważa Wojciech Okoński, prezes Robygu.
Wojciech Okoński, prezes Robygu / Dziennik Gazeta Prawna
Dzisiaj mija 25 lat od podpisania aktu założycielskiego Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Jak pan ocenia to ćwierćwiecze?
Bardzo pozytywnie, choć są wzloty i upadki. Dziś też mamy obawy co do przyszłości giełdy, ale myślę, że ten mechanizm urynkowienia gospodarki, który zadziałał bardzo szybko, był niezbędny.
Giełda wciąż jest tak ważna jak kiedyś? Jak pan widzi jej dalszy rozwój?
Przyszłość jest niepewna, bo są obawy, że nastąpi dokończenie procesu nacjonalizacji OFE. Miejmy jednak nadzieję, że tak się nie stanie.
Nacjonalizacja? Przesunięto tylko część obligacyjną.
Na pewno giełda sporo na tym straciła. Natomiast ja z punktu widzenia spółki, której akcje są notowane na giełdzie, oceniam bardzo dobrze tę instytucję, która wiele daje takim podmiotom jak moja firma.
Co oferuje giełda? Tylko kapitał czy też wiarygodność?
Kapitał, wiarygodność i transparentność – wszystkie te czynniki są istotne i się przenikają. Dla nas możliwość wyceny akcji daje wiedzę na temat tego, jak ocenia nas rynek oraz na jakiej pozycji jesteśmy względem konkurencji. Do tego dochodzi możliwość pozyskania nowych inwestorów. Giełda umożliwia szukanie środków w różnych miejscach.
Czy to ważne w obliczu tanich kredytów?
Tani kredyt jest efektywny. Podobnie obligacje. Ale czasem trzeba szukać innych dróg dotarcia do kapitału. Wtedy giełda jest niezastąpiona.
Co z polskim rynkiem mieszkaniowym? Jakie są perspektywy?
Są różne segmenty tego rynku. Ten komercyjny, który w ostatnich dwudziestu latach rozwinął się znakomicie i zastąpił spółdzielczość, spowodował, że już nie trzeba czekać na mieszkania jak w poprzedniej epoce. Gdy zakładałem rodzinę w wieku 26 lat, byłem szczęśliwym właścicielem wkładu spółdzielczego. Gdybym nie miał rodziców, którzy mi pomogli, musiałbym czekać na swój własny kąt jakieś 15 lat. Dzisiaj wystarczy zdolność kredytowa i z dnia na dzień można wejść w posiadanie własnego mieszkania.
Niektórzy zdolność kredytową osiągną dopiero za piętnaście lat lub nigdy, więc może nie zmieniło się tak wiele...
Mówię o rynku komercyjnym i osobach, które stać, żeby kupić mieszkanie za pożyczone pieniądze. To dużo lepsza sytuacja niż kiedyś. Tak, wiele osób nie otrzyma kredytu – zgadzam się, że te grupy są zaniedbywane i trzeba coś z tym zrobić.
Alternatywne mechanizmy finansowania kredytów mogą być rozwiązaniem? Może banki powinny wyjść z ofertą do biedniejszych, same pozyskując kapitał z długoterminowych źródeł?
Myślę, że to jest właściwy kierunek. Na całym świecie finansowanie kredytów hipotecznych przez banki odbywa się długoterminowo. Emitowane przez banki hipoteczne listy zastawne to jeden z instrumentów. W Polsce banki uniwersalne mają depozyty swoich klientów, wypożyczają pieniądze od siebie lub banku centralnego na bardzo krótki czas. Nie powinniśmy finansować długoterminowych kredytów krótkoterminowym pieniądzem.
Czy wynajem nie jest lepszym rozwiązaniem? Wielu Polaków jest uwięzionych w kredytach mieszkaniowych, niektórzy w obcych walutach.
Segment mieszkań na wynajem jest u nas ubogi. W Niemczech ok. 80 proc. mieszkań w dużych miastach to lokale wynajmowane. Jest to tam dobrze obudowane prawnie. W Polsce istnieje tzw. najem okazjonalny, jednak nie ma jeszcze firm, które budowałyby całe budynki w tym celu.
Dlaczego tak się dzieje?
Po obaleniu komunizmu Polacy lubią „być na swoim”. Podobnie jest np. w Izraelu, skąd pochodzą nasi niektórzy partnerzy. Tam ludzie też chcą być właścicielami. To kwestia mentalności. Sądzę jednak, że ten rynek będzie rósł. Już teraz pojawiają się takie inicjatywy.
Jak ocenia pan fundusz mieszkań na wynajem prowadzony np. przez BGK?
To nowa inicjatywa, za wcześnie na oceny. Szumnie zgłaszana z zamiarem „produkcji” pięciu tysięcy mieszkań. Deweloperzy w sześciu największych polskich miastach oddają ok. 50 tysięcy mieszkań rocznie. BGK miał dołożyć aż 10 proc., jednak z doniesień prasowych wiemy, że obecnie bank jest w posiadaniu zaledwie kilkuset mieszkań.
Jak tworzenie powierzchni pod wynajem wpłynie na firmy deweloperskie? Wzrosną ceny kupna i spadną za wynajem?
Jeśli powstałyby dobrze zorganizowane instytucje z dostępem do tanich, uzbrojonych gruntów, a budowanie pozbawione byłoby biurokratycznej otoczki, to możliwe. Zobaczymy też, czy możliwe jest zaangażowanie państwa.
Tworzenie rządowych programów wspierania budownictwa ma sens?
To ważny społecznie problem, więc politycy muszą się nim zajmować. Dotychczasowe wsparcie państwa dla programów mieszkaniowych przyniosło pozytywny skutek. Dzięki nim dziesiątki tysięcy ludzi dostało dopłaty. Przyczyniło się to także do wyższych obrotów firm deweloperskich, lecz nie zapominajmy, że musieliśmy się zmieścić w limitach cenowych.
Były przypadki, że limit rządowy był wyższy od cen rynkowych. I natychmiast drożały mieszkania.
Nasza firma buduje w ramach programu Mieszkanie dla Młodych. W Gdańsku limit to 5400–5500, a my sprzedajemy po 4300 zł. Konkurencja wymusza obniżkę cen, korzystają nabywcy.
Długoterminowy najem, który mógłby prowadzić do przejęcia mieszkania na własność, to dobry pomysł? Czy to nie przywiąże człowieka do danego mieszkania na całe lata?
Zgadzam się, że to byłaby zła sytuacja. Poza tym taki program miałby służyć osobom niemającym zdolności kredytowej. Więc ile miałoby to trwać? 60 lat? Przecież kredyt spłacany wraz z czynszem musiałby być bardzo długoterminowy. Trudno sobie coś takiego wyobrazić.
Zarządzanie przestrzenią mieszkaniową to ciekawy kierunek dla firm deweloperskich?
Nie sądzę. Możemy rozmawiać z inwestorami zainteresowanymi kupnem całego budynku, jednak sami wolimy się skupić na budowaniu i sprzedaży.
Stopa bezrobocia w marcu miała najniższą wartość od 25 lat. Jak to się przekłada na branżę budowlaną?
Nie możemy mówić o kryzysie. Jest duża podaż firm budowlanych, a rynek dojrzał. Gdy Unia otworzyła swoje granice, wielu specjalistów wyjechało. Dziś taki skok już nam nie grozi – rynek jest stabilny. Nie odczuwamy też przesadnej presji cenowej.