MAKROEKONOMIA Im większy PKB, tym łatwiej utrzymać w ryzach deficyt finansów. Ale gospodarka nie musi rosnąć tak, jak zakłada to dziś Ministerstwo Finansów. Rządowi zależy na szybszym wzroście gospodarczym, bo im lepsza koniunktura, tym wyższe dochody budżetowe. Te zaś są niezbędne w obliczu planów wydatkowych na rok 2017 i kolejne lata. W przyszłym roku odpadną dwa potężne źródła finansowania budżetu: opłaty za LTE i duża wpłata z zysku NBP, jakie dały swobodę budżetową w tym roku. W sumie 17 mld zł. W przyszłym roku nie dość, że zabraknie tych 17 mld, to jeszcze wydatki na program „Rodzina 500 plus” zwiększą się o ponad 5 mld zł.
Polska gospodarka na tle krajów UE spoza strefy euro / Dziennik Gazeta Prawna
Dodatkowe potencjalne koszty mogą wynikać z obniżenia wieku emerytalnego i zwiększenia kwoty wolnej w PIT. Jak wynika z wyliczeń resortu finansów, by przyszłoroczny budżet się spiął bez ryzyka przekroczenia kryterium deficytu z Maastricht, czyli 3 proc. PKB, potrzeba co najmniej 12 mld zł dodatkowych dochodów. Resort zamierza otrzymać je z uszczelnienia wpływów podatkowych, bo od przyszłego roku ma działać centralny rejestr faktur. Wyższy wzrost gospodarczy zwiększyłby szanse na uzyskanie części potrzebnej kwoty nie tylko dzięki walce z oszustwami.
Drugi powód dający rządowi korzyści z wyższych prognoz wzrostu jest bardziej prozaiczny. Przy ocenie stanu finansów publicznych Komisja Europejska odnosi jego wielkość do PKB danego kraju. Czyli im PKB wyższy, tym większy może być deficyt liczony w miliardach złotych bez przekraczania bariery 3 proc. PKB. Efekt: resort może prognozować nieco wyższą różnicę między wydatkami a dochodami w całym sektorze finansów publicznych. W kolejnych dwóch latach może to być różnica rzędu 0,5 mld zł. Kwota nieduża, ale daje dodatkowy margines bezpieczeństwa i powoduje, że jeśli deficyt zostanie przekroczony nieznacznie (0,1–0,3 proc. PKB), to można rozmawiać z Komisją Europejską, by nie brała tego zbyt poważnie. Ministerstwo, zakładając stopniowy spadek deficytu finansów od 2018 r., skroiło już pierwsze prognozy wzrostu gospodarczego na lata 2017–2019. Według nieoficjalnych informacji w aktualizacji Programu Konwergencji, który w kwietniu prześle Brukseli, zapisze wzrost PKB w 2017 r. na poziomie 3,9 proc., w 2018 r. na 4 proc., a rok później 4,1 proc.
Ekonomiści uważają, że to ryzykowna strategia. – Jeśli przy szybkim wzroście deficyt pozostanie blisko granicy 3 proc., ale poniżej, to Polska nie naraża się na sankcje, ale mimo to finanse publiczne będą bombą z opóźnionym zapłonem. Jeśli okres szybkiego wzrostu nie zostanie wykorzystany do obniżenia deficytu, to w momencie silnego spowolnienia wystrzeli on ponad granicę 3 proc. i narazi nas na dostosowania wynikające z procedury nadmiernego deficytu – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole Bank Polska.
Druga sprawa to realność prognoz. Ryzyko, że Polska stanie się mniej atrakcyjna dla inwestorów znów wzrosło – wczoraj agencja ratingowa Moody’s przestrzegła, że kryzys konstytucyjny w Polsce zwiększa ryzyko polityczne i może pogarszać klimat inwestycyjny. Moody’s dał do zrozumienia, że może to uwzględnić przy rewizji ratingu Polski, która nastąpi w połowie maja.
Jakub Borowski zwraca także uwagę, że pozytywny efekt programu „Rodzina 500 plus” (pobudzenie konsumpcji) w ciągu roku wygaśnie. – A nie widać, by wzrost u naszych głównych partnerów przyspieszył, do tego dochodzi niska inflacja. W tym scenariuszu ryzyka dla wzrostu są w dół, a dla deficytu w górę, czyli prawdopodobieństwo, że wzrost będzie niższy, jest większe niż odwrotnego scenariusza, a tym samym, że deficyt wzrośnie, jest większe – sceptycznie ocenia Borowski.
Podobnego zdania jest Piotr Kalisz, główny ekonomista Banku Handlowego. Jego zdaniem w 2017 r. możemy mieć relatywnie wysoki wzrost – 3,5–4 proc. PKB. W kolejnych dwóch latach jednak tempo wyhamuje do około 3,5 proc. PKB.
– Przy prognozowaniu tempa rozwoju gospodarki dalej niż w 2017 r. potrzebna jest ostrożność. „Efekt 500 plus” się wyczerpie. Może nieco przyspieszą inwestycje zasilane pieniędzmi z Unii Europejskiej, ale paliwo do pobudzania gospodarki będzie się stopniowo kończyć – mówi Kalisz.
Według niego zaczną się już ujawniać negatywne skutku niekorzystnej demografii – zacznie brakować rąk do pracy, a coraz starsi pracownicy będą coraz mniej wydajni, co zmniejszy produktywność przedsiębiorstw.
Ekonomista zastrzega, że jego prognozy nie uwzględniają skutków wdrożenia planu Morawieckiego – czyli programu pobudzenia gospodarki w wybranych obszarach. Ale jest on wciąż mało konkretny.