W ekspansji powinien nas wspierać państwowy aparat, a nie setka pośredników powiązanych z byłymi służbami specjalnymi - mówi w wywiadzie dla DGP Maciej Lew-Mirski, adwokat, wiceprezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
Maciej Lew-Mirski, wiceprezes Polskiej Grupy Zbrojeniowej / Dziennik Gazeta Prawna

Na początku kwietnia przedstawicie nową strategię działalności. Jaka jest obecnie kondycja finansowa firmy?

Nie jest zła, a będzie lepsza w związku z faktem, że chcemy wziąć lwią część planowanych zamówień z MON. Zamierzamy również w sposób bardziej zdecydowany, bardziej aktywny prowadzić działania eksportowe.

Ale państwowe firmy mają ogromny problem z eksportem.

No właśnie. Czy to nie dziwne? Przecież polskie firmy państwowe mają możliwość korzystania z pomocy instytucji państwowych, które istnieją po to tylko, żeby promować polską produkcję na świecie. Pomimo istnienia tego arsenału instytucjonalnego, nie wykorzystują go i nie są w stanie skutecznie eksportować. Spójrzmy prawdzie w oczy. My za granicą nie istniejemy.

A te wszystkie słynne kontrakty: malezyjski, czy indyjskie?

To przykłady jak nie należy prowadzić interesów.

W jaki sposób chce pan rozruszać te wszystkie placówki dyplomatyczne, jako osoba zarządzająca, co prawda, dużej organizacji, ale bądź co bądź tylko spółki?

Jesteśmy spółką państwową nadzorowaną przez MON, a minister obrony narodowej, pan Antoni Macierewicz, bardzo poważnie traktuje przemysł zbrojeniowy. Chce, żeby to był jeden z filarów polskiego bezpieczeństwa. Nie jest również tajemnicą, że handel bronią stanowi element polityki międzynarodowej. Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz inne instytucje państwowe są gotowe wykorzystywać potencjał Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Powiem inaczej. Każdy, komu leży na sercu dobro Polski, nie może z tego elementu zrezygnować.

Pracujecie nad jakimiś projektami?

Tak, ale szczegóły pokażemy w kwietniowej strategii. Póki co mogę powiedzieć tylko tyle, że Polska Grupa Zbrojeniowa będzie brała udział w największych postępowaniach dotyczących modernizacji armii na świecie. Obecnie cały świat zbroi się na potęgę, a do tej pory pozycja polskiego przemysłu wobec tych planów była bierna. Jeżeli nie przyszło zapytanie z ministerstwa obrony narodowej danego kraju lub od pośrednika, to polski przemysł zbrojeniowy nie wychodził z propozycją.

Nikt o to nie zabiegał?

Nie. Aktywność międzynarodowa ograniczała się do wyjazdu na targi i pokazania kolorowego zdjęcia Rosomaka, czy karabinu. Do tej pory działalność eksportowa to było pole do żerowania na polskim przemyśle dla różnej maści pośredników, głównie powiązanych ze służbami specjalnymi, którzy w imieniu polskiego przemysłu negocjowali umowy, uwzględniając wyłącznie własny interes, a nie interes firm które reprezentowali, nie wspominając o interesie i wiarygodności państwa polskiego.

Dziś Polska Grupa Zbrojeniowa, nadzorowana przez MON, ma możliwość wykorzystania najbardziej wiarygodnych kanałów w kontaktach międzynarodowych tj. aparatu dyplomatycznego. Jest gotowa realizować kontrakty bez żadnych pośredników. Naszą ofertę uwiarygodni rząd. To jest absolutna podstawa, która pozwala na uniknięcie pułapek związanych z wchodzeniem w alianse z podejrzanymi pośrednikami.

Ilu pośredników ma obecnie PGZ?

Blisko setkę. To przypomina stajnię Augiasza, w której każdy robił co chciał. Pośrednicy wciągali firmy, często przy aktywnym zaangażowaniu zarządów, w kontrakty, które były dla nas niekorzystne.

Wypowiedzieliście te umowy?

W tej chwili przygotowywane jest kompleksowe, korporacyjne rozwiązanie tego problemu.

Powiedział pan, że pośrednicy często związani byli z byłymi służbami specjalnymi. Skąd ta wiedza?

To są powszechnie znane nazwiska, które są w tej branży od kilkunastu lat. To są ludzie z pierwszych stron gazet, którzy nawet uczynili z tego rzekomy atut. Fakt, że wywodzą się z byłych służb specjalnych ma być gwarancją ich magicznych mocy. Mają być tymi, którzy otwierają drzwi na międzynarodowe rynki i dają coś, co jest niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Takimi bajkami omamiali ludzi, którzy nie mieli świadomości, lub nie chcieli jej mieć, jak wygląda rzeczywistość i nie starali się podjąć próby handlu na normalnych warunkach, czy to normalnych biznesowych zasadach, czy to z wykorzystaniem instytucji państwowych.

Należy przy tym pamiętać, że w okresie komunizmu cały eksport był kontrolowany przez cywilne i wojskowe służby specjalne. Z jednej strony miał stanowić przykrywkę dla działalności wywiadowczej, co było oczywiste dla kontrwywiadów państw zachodnich, a z drugiej stanowił źródło finansowania PRL-owskich służb. Te patologie trwały jeszcze długo po 1989 o czym można przeczytać w Raporcie z weryfikacji WSI. Niektóre z nich ciążą jeszcze na PGZ.

Mówi pan, że chcecie wyjść z polskim uzbrojeniem poza granice. Wszyscy wiemy jak trudno jest sprzedawać w tym sektorze za granicą, bo przede wszystkim - jak pokazuje przykład PGZ - priorytetem rządów jest pozyskiwanie sprzętu od narodowych dostawców. Które produkty chcielibyście sprzedawać za granicą lub rozwijać je do tego stopnia by były atrakcyjne dla zagranicznych nabywców?

Uważam, że wszystkie nasze produkty mają szanse eksportowe, ale trzeba je oferować na takich rynkach, które są nimi zainteresowane. Są kraje zainteresowane wysokimi technologiami, ale są i takie, które zainteresowane są zakupem lub modernizacją starych ale sprawdzonych konstrukcji. Przykład. Polska armia sukcesywnie wyprzedaje ze swoich zasobów czołgi T - 72, na które wciąż jest olbrzymi popyt na świecie.

Myślicie o Azji?

Nie tylko o Azji, ale i Afryce, czy Ameryce Południowej. To są rynki, na których dotychczas polskie produkty praktycznie nie istniały. To kolejny ponury cień PRL-u. Dziś musimy analizować informacje, jakie są potrzeby w danych regionach i dopasowywać do tego gamę produktów, a nie marnować siły i środki na próbę sprzedaży produktów, na które w danym regionie nie ma zbytu. Jednocześnie naturalnymi rynkami zbytu będą dla nas kraje, w których nasza dyplomacja będzie prowadziła aktywną działalność. Handel bronią jest immanentnym elementem polityki zagranicznej każdego liczącego się państwa.

Z pańskich słów wynika, że podstawą przyszłych działań eksportowych będzie wykorzystanie państwowego aparatu po to, żeby pomagał wam zdobywać zamówienia na rynkach zagranicznych.

To absolutna podstawa. Jesteśmy państwową firmą reprezentującą państwowe interesy. Z drugiej strony nie ma tygodnia, żeby w naszej siedzibie nie pojawił się prezes dużego międzynarodowego koncernu z propozycją współpracy. Zbieramy, analizujemy wszystkie oferty i będziemy planowali na przyszłość. To są często długofalowe projekty, przy których współpraca ma perspektywę kilkunastoletnią. Musimy ocenić formułę prawną, perspektywy, i dopiero potem zadecydować, który z oferentów daje nam optymalne rozwiązanie. Te propozycje są świadectwem, iż polski przemysł jest nie tylko konkurencyjny na świecie, ale jest postrzegany jako wiarygodny partner biznesowy.

Chodzi o współpracę w związku z planem modernizacji armii?

To są rozmowy biznesowe prowadzone bez ścisłego związku z planem modernizacji armii. Być może zamiarem tych koncernów jest stworzenie takiego produktu, który w przyszłości kupi polska armia, ale dziś nie o to chodzi. Koncerny międzynarodowe szukają w Polsce nie tylko tanich godzin roboczych, ale i nowych rozwiązań technologicznych dla oferowanych przez siebie systemów. Taki alians umożliwi nam szybszy rozwój technologiczny i zapewni wejście w ich łańcuchy dostaw.

A co pan sądzi o polskim systemie pozyskiwania uzbrojenia?

System jest skomplikowany i nieefektywny. Minione lata pokazują, że realizacja priorytetowych programów trwa zbyt długo. To trzeba zmienić.

Jaką formułę trzeba przyjąć?

O tym rozmawiamy z ministerstwem. Rozmawiamy o formule, która ma gwarantować przejrzystość podejmowanych decyzji, ale nie będzie wymagać podjęcia osiemnastu odrębnych decyzji, bo to sprawia, że uzyskanie konsensusu na poziomie ministerstwa staje się nierealne. Taki system sprzyja także działaniu różnych grup nacisku i lobbystów, którzy, gdy coś idzie nie po ich myśli, sypią po prostu piach w tryby przetargowe.

Krótko mówiąc, wasza propozycja polega na tym, żeby tę procedurę osiemnastu podpisów sprowadzić np. do dwóch?

Chodzi też o to, żeby te podpisy składały osoby kompetentne i decyzyjne, nie obawiające się, że za chwile zostaną oskarżone o korupcję. Dziś ten proces decyzyjny jest tak rozmydlony, że nikt za nic nie odpowiada, a armia albo nie może kupić tego co potrzebuje, albo trwa to tak długo, że nie może kupić nic nowoczesnego. W przypadku kierowania zamówień do firm państwowych proces ten powinien być maksymalnie uproszczony.