Dla tych, którzy posiadają kapitał, nadeszły ciężkie czasy. Ceny akcji spadają, i to już nie tylko w Chinach, ale na całym świecie. Banki tanieją. A ropa? Ile pieniędzy w niej utonęło? Co teraz zrobić z tyloma baryłkami po 30–40 dolarów? Przykra sprawa, ale może być jeszcze gorzej.
Oczywiście straty na inwestycjach można ponieść zawsze i wszędzie. Ostatnio było tak w czasie pierwszej odsłony globalnego kryzysu finansowego, kiedy ktoś nierozważnie kupił obligacje na kredyty hipoteczne subprime. Pewien kolega z banku zachęcał mnie w swoim czasie, żebym też takie kupił. Może bym nawet w to wszedł, gdybym miał kapitał. Nie miałem – nie straciłem. Potem trzeba było odpisać połowę greckich długów. To też nie było łatwo przełknąć. Ale w końcu nadeszły czasy, kiedy straty można było sobie powetować z nawiązką. Najpierw rządy rzuciły się na ratunek bankom i wydały na to gigantyczne pieniądze publiczne. Potem banki centralne dosypywały jeszcze więcej poprzez luzowanie ilościowe.
Zaczęła się prawdziwa zabawa. Chińskie nieruchomości, malezyjskie plaże, kanadyjskie złoża ropy łupkowej. Skoro świat zalewał tani i łatwy pieniądz z amerykańskiego banku centralnego, nie trzeba było się liczyć z ryzykiem. Dla takich banków w Europie na przykład średni koszt kapitału wynosił w zeszłym roku 9,4 proc. w skali roku. To znaczy tyle, że inwestorzy żądali takiej stopy zwrotu. Oczekiwania pod względem stopy zwrotu zaczynały stopniowo przekraczać granice nie tylko przyzwoitości, ale i zwykłego rozsądku. Czy spotkał ktoś człowieka żyjącego z pracy własnych rąk, a tym bardziej z pracy własnego mózgu, który mógłby na podobne stopy zwrotu liczyć?
Prawdopodobnie dobre czasy kończą się wraz z grudniową podwyżką stóp procentowych przez amerykański bank centralny. Zgodnie z oczekiwaniami spowodowała ona powrót kapitału do USA i zupełnie nową wycenę ryzyka na rynkach wschodzących. Niektóre instytucje finansowe już po pierwszych zapowiedziach normalizacji polityki pieniężnej zaczęły myśleć o zmianach strategii na mniej ryzykowne. Ci, którzy o tym nie pomyśleli, sporo stracą. I prawdopodobnie nie będzie się już jak odkuć.
Pouczające doświadczenie zafundował ostatnio inwestorom Deutsche Bank. Na początku stycznia sprzedał jeszcze obligacje za 1,75 mld dol. Inwestorzy kupili większość z nich po cenie parytetu, czyli płacąc dolara za dolara wartości nominalnej papierów. Pod koniec stycznia bank ogłosił, że za 2015 r. będzie miał 6,8 mld euro straty. To jego pierwsza strata roczna od 2008 r. Ta informacja pogrążyła notowania jego akcji i papierów dłużnych. Emisja z 11 lutego była wyceniana na 95,6 centa wartości nominalnej. Oznacza to, że inwestor w ciągu miesiąca poniósł stratę 4,4 proc. Za uznawane za bardziej ryzykowne obligacje zamienne na akcje płacono na rynku po 74 centy za euro nominału.
Ponieważ w bankach źle się dzieje, gdyż zmiana warunków gry przez Fed spowodowała, że ich zyski spadną, a może nawet będą mieć straty, na świecie narastają obawy o ich przyszłość. Kilka instytucji, od dawna zresztą podejrzewanych o to, że ich sytuacja może się znacznie pogorszyć, postanowiło udowodnić inwestorom, że są jednak wypłacalne, i pokazać, że są w stanie skupić swój dług. Taką też ofertę przedstawił Deutsche Bank. Szczerze powiedziawszy, ta oferta jest trudna do odrzucenia, choć inwestorzy kapryszą. Bank ogłosił, że skupi dług o wartości 5,4 mld dol. (w dolarach i w euro), płacąc – według obliczeń analityków agencji Bloomberg – po 97,3 centa za dolara nominału.
Dlaczego oferta jest trudna do odrzucenia? Bo oznacza wyjście ze stratą znacznie mniejszą, niż wskazywałyby na to notowania rynkowe. Oznacza też, że pomimo straty 2,7 centa na dolarze, inwestor unika ryzyka, które może być związane z dalszym pogorszeniem się sytuacji banku. Ryzyka, że straci znacznie więcej, gdyby gigant został poddany likwidacji, co od tego roku jest już możliwe. A pamiętajmy, że rząd już go nie może uratować. Pogoń za wysokimi i łatwymi stopami zwrotu bez ryzyka się skończyła. Być może idą czasy, że kapitał będzie się musiał solidnie napracować.
Dobre czasy skończyły się wraz z grudniową podwyżką stóp procentowych przez amerykański bank centralny